Dla tych co nie uzywaaja FB
Mateusz Kubik napisał:
W tej chwili miałem dopływać do wybrzeży Grenlandii. To się nie wydarzyło. Od tygodnia tkwię na Islandii z moją załogą 11 przyjaciół którzy zlecieli się z trzech kontynentów na Islandię aby rozpocząć przygotowania do naszego rejsu. Wczoraj część załogi kupiła bilety i rozleciała się do domów aby uniknąć dalszych kosztów... W internecie żeglarska społeczność już wie o wypadku jachtu Nashachata II. Szczepan Twardoch opisał też okoliczności wypadku. Jest długie ale jak macie chwilę to poczytajcie co się wydarzyło, a na końcu kilka wniosków. Nie ma w tej opowieści dobrych i złych charakterów są natomiast złe i dobre decyzje. Te złe choćby najmniejsze zaczynają się składać w niebezpieczną całość, która w którymś momencie doprowadza do poważnych skutków. Sroda 05.06 Jestesmy na Islandii - obserwujemy pozycje jachtu który wypłynął z wysp Owczych. Wypłynęli 01.06 z dużym zapasem czasu łódkę mamy przejąć w sobotę 09.06 - mieli wciąż tydzień czasu a płynięcie to 2.5 doby na Vestmann i 1 doba do Reykjaviku. Zdziwiło mnie że wychodzą pod budujący się wyraźnie niż i silny wiatr. Ok pomyślałem mają jakiś sprytny plan, sa na to przygotowani choć wygląda to ryzykownie. Wydarzenia tego rejsu już opisał Szczepan Twardoch, nie ma sensu ich powtarzać. Na trackerze prędkość NH2 spada widać jacht walczy pod falę i wiatr od 3 dni. Widzę ze mozolnie zbliża się do brzegów Islandii - uff zaraz uda im się schować przynajmniej od fali. Niestety na granicy szelfu Islandii kropki się zagęszczają - awaria ? Dzwonię do Jarka Wesołowskiego który wspólnie z Konradem Subdą spinali organizacyjnie etapy wyprawy ExperienceTheArctic, którą przygotowywali od roku i do której ja i moja załoga dołączyliśmy w grudniu. Jarek mówi - coś się stało, nie jest dobrze, nie wiem więcej, zadzwoń do Pawła. Paweł Stolzmann to armator jachtu - prezes Stowarzyszenia Conceptsailing, również jeden z kapitanów na obecnej wyprawie. Paweł odebrał wk...wiony - "Janecki rozjebał jacht, wezwał SAR płynie na holu...nie ma żagli ani silnika, wiozą ich na Vestman, chyba..." Zmroziło mnie. Bez myślenia natychmiast ruszyliśmy żeby służyć jakąś pomocą. Mieliśmy wynajęte auto. Pierwszy punkt - stacja SAR w Reykjaviku. Miły gość mówi - taaaak łódź ratownicza z Vestmann ma ich na holu, nasz helikopter jest tam w gotowości, ale wszystko OK, przywiozą ich na Vestman dzisiaj wieczorem. Pędzimy z Wojciech Jarosinskina Vestmann. Na promie (Vestmann to maleńka wysepka u wybrzeży Islandii) widzimy już łódź i NCH2 na holu. Na nabrzeżu mnóstwo samochodów i czekających na coś ludzi. Okazuje się że film z akcji ratunkowej nagrany z łodzi ratowniczej był transmitowany w głównym wydaniu wiadomości na Islandii dlatego na wpłynięcie SAR z jachtem na holu czekało kilkadziesiąt osób- ratownicy, lekarze, policjanci, wszelkie służby maleńkiej wysepki, a nawet piloci i ratownicy ze śmigłowca który został sprowadzony z Reykjaviku na wypadek gdyby w trakcie akcji ratunkowej z łodzi była potrzebna asysta. Jacht dociera późno w nocy ale o tej porze roku nie jest ciemno. Poszarpane resztki żagla - zmęczona i wyczerpana załoga. Zdjęcia które z Wojtkiem robimy widzieliście w postach udostępnianych przez armatora. W środku jachtu przekładnia wyrwana z silnika, uszkodzona dławica i lina holownicza wkręcona w śrubę. Jednym słowem gruba akcja. Reakcja społeczności była wspaniała - załoga została zabrana na ciepły posiłek w stacji ratownictwa wszyscy cieszyli się z udanej akcji ratunkowej. Wojtek - I oficer tego etapu zostaje zabrany na opatrzenie brzydko uszkodzonego/złamanego palca. Gdy zobaczyłem skalę uszkodzeń o 3 nad ranem napisałem do armatora jachtu Pawła - aby ktoś od nich przyleciał jak najszybciej na Islandię aby odebrać jacht po awarii i decydować o akcji naprawczej. Początkowo odrzucił tą propozycję ze względu na obowiązki w pracy, ale po kilku godzinach argumentacji mamy to - Paweł i Konrad lecą na Islandię. Czwartek 06.06 Następnego dnia spędziliśmy na jachcie kilka godzin - słuchaliśmy o sztormie który sięgał w porywach ponad 50 węzłów o wielkich falach i serii awarii które wydarzyły się na pokładzie w czasie sztormu. Gdy stracili żagiel płynęli na silniku pod wiatr przez 2 doby aby w momencie przełączenia się na kolejny zbiornik dowiedzieć się że jest pusty a wskaźniki poziomu paliwa nie były wiarygodne. Byłem pełen podziwu dla wytrzymałości i pogody ducha załogi której ocean spuścił właśnie straszne lanie. Załoga jest zła na armatora, uważa że liny były zużyte i popękały w sztormie, że system tankowania zbiorników był niejasny. Wypalili zbiorniki paliwa swojego i mojego etapu każdy po ponad 300 litrów i kiedy przełączyli się na ostatni zapasowy ten okazał się być pusty... Wskaźniki nie są wiarygodne. Pokazują mi jacht, widzę że go doskonale znają i rozumieją. Rozmawiamy, naturalnie analizujemy czemu podarł się żagiel etc. Bez oceniania - nie ma na to w tej chwili miejsca. Naprawdę cieszę się że wrócili bezpiecznie. Na jachcie pojawił się mechanik z miejscowej stoczni który ocenił straty i zaproponował naprawę - wymiana przekładni lub co najmniej jej pełen serwis pod kątem uszkodzeń, wyciągnięcie jachtu z wody - sprawdzenie wału czy jest prosty i wymiana uszkodzonej w czasie awarii dławicy - elementu który zapobiega dostawaniu się wody do środka jachtu przez wał. Tuż po awarii - wyrwania wału i przekładni ze swojego miejsca naturalnie pojawił się duży przeciek właśnie w dławicy. Gumowa osłona została skręcona prowizorycznie dodatkową opaską. Sprawdzenie wału i wymiana dławicy może się odbyć tylko na lądzie - do tego potrzebny jest dźwig który musi przepłynąć promem - to duże koszty. Mechanik mówi że jak zamówimy części dzisiaj to w przyszły weekend powinniśmy być gotowi do drogi. Rozmawiam przez telefon z Maćkiem Sodkiewiczem - jego Inatiz jest w tej samej trasie w tym samym czasie - też widział sztorm i “zatrzymał” swojego skippera na wyspach owczych. Po przejściu sztormu przypłynęli w 3 dni do Reykjaviku w sobotę. W tym wszystkim jesteśmy ja i moja załoga… Zapłaciliśmy za czarter jachtu ponad 22 tysiące euro - uczciwa rynkowa stawka. Do tego bilety na Islandię i drogie bilety z Grenlandii - wszystko zarezerwowane z rozsądkiem i buforami. Przecież to nie all inclusive - mamy płynąć na trudny akwen. Plan rejsu zakłada zwiedzanie południowej i zachodniej Grenlandii jeśli pozwoli na to sytuacja meteo i lodowa - niestety w tym roku lód na południu Grenlandii “dopisał” co zmusi nas do poświęcenia dodatkowego czasu na objeżdżanie pól lodowych i ostrożna czyli wolna żeglugę ze względu na dużą ilość wolno pływającej kry. Oryginalnie mamy 3 tygodnie na trasę około 1300 mil - obcinając czas na zaokrętowanie zostaje nam w skrócie 2 tygodnie poświęcone na żeglowanie i jeden tydzień na eksplorację wybrzeżą Grenlandii - wolniejsze płynięcie zaglądając w fiordy i odwiedzając innuickie wioski. Jednocześnie tydzień na eksplorację jest naturalnym buforem w razie konieczności przeczekania sztormu, trudnej sytuacji lodowej - w razie problemów to z tego czasu korzystamy - żeglowanie pozostaje niezmienne. Awaria jachtu jest duza i poważna: uszkodzony jest silnik którego części trudno dostępne. Jacht trzeba wyjąć z wody a na wyspie gdzie jesteśmy takiego dźwigu nie ma. Miejscowa stocznia jest jednak profesjonalna i twierdzi że jeśli od razu we czwartek zamówimy części to optymistycznie w ciągu tygodnia jacht powinien być naprawiony łącznie z wymiana dławicy, sprawdzeniem wału i przekładni. Ten scenariusz to jednak wysokie koszty - sama przekładnia to kilka tysięcy euro kolejne kilka to jej wymiana, dźwig to 7-8 tysięcy, do tego podarty żagiel za kilka tysięcy a jak się przekonujemy wkrótce również drugi zniszczony żagiel - przetarty szotami w czasie sztormu ma 13 dziur… Szybko licząc mamy straty na 25-30 tysięcy euro. Mechanik mówi - ciśnijcie ubezpieczenie i działamy! No właśnie pewnie zaraz armator włączy ubezpieczenie - przecież powinno być poinformowane, wziąć odpowiedzialność za koszty a przede wszystkim po naprawie dać zielone światło że jacht dalej jest objęty ochroną po takim wypadku. Naszym przeciwnikiem jest czas. Wracamy do Reykjaviku, musimy oddać auto, mijamy się na lotnisku z Pawłem i Konradem - krótko rozmawiamy. Widzę że pretensje o awarię są z dwóch stron. Załoga i skipper jachtu mówią o słabych starych linach, bałaganie w systemie zbiorników paliwa i nieuczciwości poprzednich załóg które “wyjechały” zbiornik zapasowy. Armator mówi o błędach nawigacyjnych, złych decyzjach, nie umiejętnym używaniu żagli na dużym jachcie. Obie strony w rozmowach kuluarowych wysyłają się wzajemnie do izby morskiej i sądów. Zgadzam się ze wszystkim - zawiniło i to i to. Piątek 07.06 Jak mówi klasyk - w tym miejscu zaczynają się jaja… Jest piątek nasz czarter zaczyna się następnego dnia ale już wiemy że się nie zacznie. Pokiereszowana w sztormie i zmęczona poprzednia załoga wyjeżdża z łódki razem z kapitanem. Jacht bez silnika 160 mil od portu gdzie mieliśmy go przejąć w maleńkim porcie gdzie z głównej wyspy trzeba każdorazowo dojechać godzinę promem … Rano w sobotę mamy wejść na jacht - mamy wspólnie kilkaset kilogramów bagaży - kajaki, jedzenie… Około południa na jacht docierają Paweł i Konrad a poprzednia załoga zbiera się do wyjazdu. Niby jest opcja naprawy ale proces się wciąż nie rozpoczął… Armator umieszcza w necie wesołe zdjęcia z wymiany żagla - “łódka ma nową sukienkę” sztorm sie skończył wyszło słońce - jest super. Te posty są ważne dla organizatora wyprawy i armatora ponieważ jacht po naszym etapie płynie dalej - dziesiątki ludzi ma uczestniczyć w kilku etapach wyprawy do serca Przejścia Północno Zachodniego i z powrotem - bilety, opłata za jacht… Widzą że jacht jest uszkodzony będą pytać - więc wszystko w postach jest dobrze ma uspokajać. Ludzie z innych etapów piszą do nas z prośbą o informację z pierwszej ręki. Wieczorem Paweł dzwoni z informacją - żagiel wymieniony, wszystko jest OK, kiedy przyjeżdżacie ?, części w drodze. Armator chce nam przekazać jacht na Vestmannaeyjar bo muszą wracać do Polski - praca, ważne życiowe sprawy. My w 12 osób siedzimy w Reykjaviku i myślimy co z tym zrobić. Piątkowe popołudnie spędzam nad analizą prognozy pogody, sytuacji lodowych a przede wszystkim nakładam "nowy" plan rejsu z naprawami i skróconym czasem płynięcia. Moja załoga to nie tylko Polacy - pytają mnie czy zostało uruchomione ubezpieczenie, czy na jachcie był jakiś oficjalny surveyor. Nie mieści im się w głowach że to wciąż nie zostało użyte. Zadają mi rozsądne pytania kto będzie odpowiedzialny jak jacht się zepsuje, czy jestem pewien, że naprawa będzie wykonana dobrze. W sobotę spotykamy się we trójkę z Wojtkiem i Szczepanem na jachcie z Pawłem i Konradem. Wszyscy wydają się mieć ten sam cel - uruchomić jacht i dalej płynąć. Każdy jednak siedzi na innym stołku. Konradowi zależy na kontynuacji wyprawy czyli żeby jacht dotarł na Grenlandię tutaj mają wspólny cel z Pawłem który przejmuje jacht po nas za 3 tygodnie. Ich etapy są “zagrożone” ale nasz zegar już zaczął tykać sobota to pierwszy stracony dzień - zamiast zaokrętowania - dyskusje na zepsutym jachcie. Armator przekonuje ze część silnika jest już prawie zamówiona i w poniedziałek przyleci z kimś z Anglii na Islandię. Żagiel jest wymieniony i luz, drugi żagiel który odkrywamy podarty jest właściwie … no trudno nie ma zapasu ale… szukamy kogoś kto na Islandii to naprawi. Wszystko super, ale nie mamy czasu. Według armatora jacht będzie gotowy do drogi najpóźniej w środę. Gdy poddaje to w wątpliwość bo przecież część wciąż do nas nie jedzie, dźwig nie jest zamówiony - nie ma szans… dodatkowo od momentu zakończenia naprawy potrzebuje 1-2 dni na zaokrętowanie załogi, zapakowanie jedzenia, przygotowania łódki do żeglugi w miejsce gdzie literalnie są tylko namiastki portów lód i nie ma możliwości zatrzymania czy odwrotu. Liczę naprawę “po mojemu” dostawę części, naprawę, wyciągnięcie jachtu - słyszę że przesadzam. Rozmawiamy o możliwych scenariuszach które mam precyzyjnie rozpisane. Przy idealnym układzie to wypłynięcie mogłoby się zdarzyć w piątek lub sobotę - to stracony tydzień czyli dokładnie czas który mieliśmy przeznaczony na eksplorację ale, który był jednocześnie naszym buforem bezpieczeństwa. Rejs w 2 tygodnie to tak zwana w żargonie żeglarzy “deliverka” czyli dostarczenie jachtu z portu do portu za które normalnie to załoga otrzymuje wynagrodzenie od armatora a nie odwrotnie. Jesteśmy pod ścianą. Jesteśmy na Islandii, marzymy o rejsie na Grenlandię, ponieśliśmy duże koszty lotów i już ponosimy dodatkowe koszty pobytu na Islandii. W końcu uzgadniamy z Pawłem że zwróci kasę za czarter bez warunków. Jacht będzie gotowy do środy i w formie delivery dostarczamy jacht na Grenlandię. Nie brzmi to świetnie ale wciąż bardzo chcemy płynąć. Jednocześnie z remontu znika sprawdzenie przekładni - nie ma na to czasu i w ogóle przekładnia jest OK… bo jest OK. Wymiana dławicy również nie jest brana pod uwagę po dźwig drogi i go nie ma - to bez sensu pomysł - Paweł mówi że “mechanik nie zna się na systemie użytym w Nashachata II to się skręci i będzie dobrze”. Czy wał jest krzywy - chyba nie… bo nurek zrobił zdjęcia i na oko wygląda OK. Na pytanie czemu nie skorzystamy z ubezpieczenia - przecież to wielkie koszty dowiadujemy się że ubezpieczenie tego nie pokrywa … bo obejmuje tylko szkody powstałe w nagłym wydarzeniu, wypadku lub nagłej zmianie pogody… Sztorm w którym wiatr doznał szkody nie był zdarzeniem nagłym był prognozowany więc wg armatora ubezpieczyciel odrzuci szkodę. Wydaje mi się to nieprawdopodobne - sprawdzam dokumenty ubezpieczenia - jest polisa OC Pantaenius oraz polisa szkód personalnych również Pantaenius / Allianz obie dotyczą odpowiedzialności cywilnej - szkód na mieniu i zdrowiu ale dla osób trzecich Na pierwszy rzut oka i co potwierdza armator brak jest tzw casco. Nie chce mi się w to wierzyć że jacht wystawiony na sprzedaż za 2.5 mln zł bez ubezpieczenia ? Dopytuję ale Paweł mówi że to jacht Zbigniewa (właściciela) i on nie wie do końca ale wygląda że nie da się naprawy zrobić z ubezpieczenia. No to może ubezpieczenie OC skippera poprzedniego etapu ? To standardowa polisa dla ludzi którzy prowadzą rejsy zawodowo i każdy to ma, a tamten skipper podobno jest zawodowcem. No niestety nie wiemy czy on taką polisę miał. Nie sprawdzamy tego. Acha… Rozstajemy się z ustnym porozumieniem ze armator jak najszybciej odda pieniądze za czarter mojej załodze, dodatkowo na mega gazie działamy z naprawą. Liczymy że wciąż uda się zrobić ten rejs - dostawę jachtu na Grenlandię. Jesteśmy na tyle “najarani” na tą wyprawę ze nawet rejs wzdłuż wybrzeża prawie non-stop jest dla nas opcja. Powoli zaczynamy przyzwalać na opcję ze jakoś to będzie, że dławica wytrzyma, że żagle… jakoś to będzie. Potwierdzamy sobie ustalenia mailowo. Rozstajemy się w tzw high mood. Ja zostaje na jachcie reszta załogi wraca do Reykjaviku - mamy dostać zwrot za czarter więc wynajmują hostel dla całej załogi, starają się jakoś spędzić czas. Na łódce nie są potrzebni i mimo że spanie “za darmo” to dojazd trudny wynajem samochodów - wyjdzie na jedno. Wojtek i Szczepan wracają od razu żeby towarzyszyć mi na łódce.. Pogoda jest piękna sprzątamy i porządkujemy jacht cały weekend. W niedzielę przyjeżdża część załogi obejrzeć jacht - spędzamy razem dzień - czekamy… W poniedziałek ma przylecieć część przekładni wtorek zaczynamy remont środę kończymy dławica będzie Ok, wał będzie Ok - bo… będzie, w środę wjeżdżamy na pokład pakujemy się i w piątek sobotę wypływamy. Greg - brytyjczyk, pyta mnie co z ubezpieczeniem - mówi że dla niego to absolutnie nie do zaakceptowania, że naprawiamy jacht bez wyciągania z wody i że nie informujemy ubezpieczenia, uważa że to nieprofesjonalne i niebezpieczne. Pyta mnie też czy MCA zostało poinformowane. MCA to Maritime CoastGuard Agency - brytyjska instytucja certyfikująca bezpieczeństwo jachtów której certyfikat posiada Nashachata II. W ich warunkach naturalnie jest wpisane że każdy wypadek powinien być zgłoszony pod groźbą utraty certyfikatu. Utrata certyfikatu to utrata ubezpieczenia. Ja wiem że wypadek nie jest zgłoszony i wsiadając na jacht wezmę odpowiedzialność za tą decyzję. Porządkując kabinę nawigacyjną znajduje dokument wydany przez agenta MCA - firmę MECAL gdzie znajduje potwierdzenie słów Grega. Poniedziałek 10.06 W poniedziałek od rana cisza … z rozmów na WhatsApp wynika że część przekładni nie jest prosta do namierzenia. Nikt nie poleciał do Anglii więc nie będzie jej dzisiaj na Islandii. Właściwie w ogóle tej części do końca nie ma bo jest jakiś dzyndzel czy króciec nie wiadomo czy pasuje, prowadzimy z armatorem 30 minutową dyskusję na Whatsapp w tej sprawie. Koło południa dostaje maila z nową propozycją. To co ustaliliśmy w sobotę jest luźno zmienione jakby nigdy nic. Dostaniemy zwrot kasy jeśli zobowiąże się do przeprowadzenia jachtu na Grenlandię z tym że armator ma czas do 20 czerwca, zeby przygotowac jacht. Czyli aby dostać zwrot dla załogi mam czekać na Islandii kolejne 9 dni oraz zobowiązać się że w ciągu 9 dni dostarczę jacht przez prawie 1400 mil (z Vestmannaeyjar jest 100 mil dalej) do portu Nuuk na Grenlandii. To niemożliwe ! Jesteśmy w szoku… jednostronnie zostały zmienione ustalenia z soboty a zwrot pieniędzy został warunkowo połączony z dostawą łódki na Grenlandię. W skrócie - masz 1/3 czasu, masz przepłynąć jachtem który właśnie miał poważną awarię bo my mamy nasze rejsy na Grenlandii… Wygląda na to że armator i organizator wyprawy spisał nasz etap na straty a “czasem” oraz pieniędzmi naszego etapu chce wyremontować jacht żeby płynął dalej. Moja załoga jest wściekła - na kapitana który doprowadził do zniszczenia jachtu i wpłynął w prognozowany sztorm, jest wściekła na próbę szantażu przez armatora i zmuszenia nas do żeglowania bez bufora czasowego i pod presją stracenia biletów lotniczych, jest wściekła wreszcie na zwykłą nieuczciwość niedotrzymywania słowa, zwodzenie i obietnice, które z góry wiadomo że nie były możliwe do dotrzymania. Maile między załogą i armatorem zaczynają nabierać kolorów - moja załoga żąda natychmiastowego zwrotu kasy. Jednocześnie na FB armatora i organizatora wyprawy pojawiają się posty w których czytamy że jednak ze względu na bezpieczeństwo załogi będzie zamówiona nowa przekładnia, w komentarzach ochy i achy - gratulacje odpowiedzialności i życzenia powodzenia i żeglarskiej solidarności, chce nam się wymiotować jak to czytamy… Armator spisuje naszą załogę na straty - ma nasze pieniądze i czas “naszego etapu “ na naprawę. Załoga kolejnego etapu może przylecieć za niewielkie pieniądze na Islandię, następny etap na Grenlandii przełoży się również i wszystko będzie w miarę OK. Chcecie nas pozwać do sądu - proszę bardzo. Jacht jest własnością osoby prywatnej która przekazuje go w użytkowanie stowarzyszeniu (którego właściciel jest założycielem i członkiem) to z kolei wypożycza go dalej - mienie jest zabezpieczone, nie ma podatków nie ma vatu - pieniądze są wpłacane z adnotacją “składka”. Czego nie rozumiesz? Coda Wszystko to jest jak zły sen. Kapitan który pakuje się z łódką w sztorm. Jego wspaniała załoga cierpi przez te decyzje, ale jak w syndromie sztokholmskim w końcu je uznaje za prawidłowe bo otarli się o jądro ciemności. Brak paliwa z powodu niejasnego systemu tankowania, który doprowadza do wezwania SAR, prawdopodobnie brak OC skippera. Armator który stara się ratować wyprawę ale próbuje naprawić jacht na szybko wbrew zaleceniom mechaników bez informowania ubezpieczyciela i biura rejestrowego w Wielkiej Brytanii. Próba wmanewrowania mnie i mojej załogi w żeglugę z presją czasu na Grenlandię pod szantażem wypłaty pieniędzy. Ja który zaczynam powoli akceptować dziadowską naprawę i myślę jakoś to będzie, przyzwalam na kontynuację tego szaleństwa. Właściciel jachtu obstawiony systemem trików formalnych rodem z lat 90-tych aby nie można było go pociągnąć do odpowiedzialności i który nie zabiera głosu w sprawie ani raz. Minimalne ubezpieczenie jachtu - byle formalności były OK. Jacht zarejestrowany w Wielkiej Brytanii gdzie sprawy morza są oparte na zaufaniu i nikt się ciebie nie czepia jak w Polsce. Jeśli miałeś wypadek to go zgłaszasz, informujesz ubezpieczyciela i biuro rejestrowe jesteś uczciwy… nikt tam nie zakłada że naprawisz najbardziej istotny element jachtu po cichu i wypuścisz jacht z ludźmi w jeden z najtrudniejszych akwenów świata. W tym wszystkim moja załoga 11 wspaniałych osób z 7 krajów świata, bez zwrotu pieniędzy i z dalszymi kosztami które patrzą na to i nie wiem jak im to wytłumaczyć... Wnioski ? miejmy szacunek do morza - nie pakujmy się w problemy - lepiej zaczekać, spóźnić się - pokora i trochę strachu są naszym bezpiecznikiem. - Zawsze miejmy wszystko w porządku - dbajmy o jacht i załogę to naczynia połączone - nie idźmy na skróty nie działajmy pod presją czasu i sytuacji. - Zawsze miejmy ubezpieczenia - OC, KL, NW i od odwołania podróży odpowiednio dla jachtu załogi i skippera - one uratują nam tyłek jak coś pójdzie nie tak. - Jak coś się złego wydarzy działajmy poprawnie bez skrótów zgłaszamy gdzie trzeba, powiedzieć sobie trudno - tak trzeba zrobić. - Uważajmy na odpowiedzialność i decyzję grupową, grupa pędzi ku zagładzie. Nikt nie mówi ze się boi bo inni chyba się nie boją. Miejmy odwagę reagować i wierzyć we własne zdanie. - w ważnych sprawach nie bójmy się mówić o złych praktykach i błędach w tym przede wszystkim własnych - one nas wszystkich kolektywnie uczą i sprawiają że żeglarstwo będzie bezpieczniejsze. - bądźmy odważni aby umieć powiedzieć stop jeśli złośliwy cykl wydarzeń nieuchronnie prowadzi do katastrofy I na koniec uwaga do wszystkich którzy będą teraz wygłaszać mądrości rodem spod Żabki - nie było Cię tam to nie komentuj, lepiej jak w Internetach się nie kłócić, poczekaj aż wypowie się każdy… Nie nie zgadzam się z tym - każdy może powiedzieć co uważa i niech kolektywna poprawność nie będzie do tego przeszkodą. Tak, jak też się boję że kiedyś popełnię błąd i z dziką przyjemnością wymierzycie mi razy serią komentarzy - “a pamiętasz jaki był mądry”. Śmiało, pamiętajcie o mnie! Edit 1 - ten post nie ma być kolejna gownoburza. Mój komentarz jest po tygodniu od wypadku i po 5 dniach akcji naprawczej. Czyli zachowałem chyba wystarczającą powściągliwość. Osoby które uczestniczą w naprawie robią co w swojej mocy żeby naprawić jacht bo za chwilę będą w mojej sytuacji ale ja już jestem od 5 dni. Post jest po to żebyśmy wszyscy zauważyli jak błędy się sumują i jak łatwo to zaakceptować. Wierzę że jacht zostanie naprawiony zgodnie ze sztuką - wyciągnięty z wody sprawdzony i odebrany przez przedstawiciela MCA i klepnięty przez ubezpieczenie- tylko takim jachtem można płynąć. My czekamy na 22 tys euro zwrotu za czarter, drugie tyle zostało wydane na bilety lotnicze, noclegi, itp. Miesięczne urlopy poszły się paść jak islandzkie owce.
_________________ Marek (dawniej Jeanneau - wszystko się kiedyś kończy) Czas ruszać. www.newkate.com
|