Jak zapewnie wiecie, od czasu do czasu robione są teledurnieje na cele charytatywne. Np. aktorzy występują w "Milionerach", a wygrane przez nich pieniądze idą na rzecz jakiegoś domu dziecka lub hospicjum.
Wczoraj nagrywaliśmy "Familiadę", z której cała wygrana miała pójść na rzecz Fundacji "Zobaczyć Morze". Konkurowały dwa zespoły: widzących i niewidzących.
W części pierwszej my, widzący, dostaliśmy strasznie w dupę. Niewidomi dołożyli nam 408:0.
Czyli - zgodnie z obecnym oficjalnym systemem ocen - odnieśliśmy duży sukces.
Potem był finał. W odróżnieniu od "normalnych" Familiad - w specjalnej mogą wystąpić w finale osobnicy z różnych drużyn. Wytypowani zostali Monika "Sokole Oko" Dubiel i ja. Ciężko było, ale zdobyliśmy ponad 200 punktów i czek na ponad 16 000 zet zasilił konto Fundacji.
Całość opisał bardzo fajnie "Gniady" na naszej Zobaczyćmorzowej spamliście. Oto jego opis (podaję za jego zgodą):
To było dzisiaj pomiędzy godziną 10:00 a 14:30 w Warszawie przy ulicy Inżynierskiej. Ale zanim przedstawie relację, to najpierw pozwólcie, że złożę podziękowania. Kasi Bosak, która w swej skromności nie chciała, aby ujawniać, że ona była pomysłodawczynią i koordynatorką przedsięwzięcia. Przemkowi, Beacie, Adamowi, Elżbiecie (mam nadzieję, że
nie pomyliłem imienia) Krzemieniowi i Jurkowi, za to, że przybyli specjalnie, nawet z daleka, na to wydarzenie i kibicowali nam gorąco. W mojej opinii, wykazali postawy osób oddanych idei Zobaczyć Morze. Drużynom biorącym udział, które same w sobie były zaangażowane, rozemocjonowane i równie popierający nasze działania. Drużyny były podzielone względem zdolności widzenia, a ekipa niewidomych wzbudziła duże uznanie wśród realizatorów programu, kiedy ujawniła, że w niej nikt nic nie widzi.
Składy podaję w kolejności w jakiej stali patrząc od środka ekranu. Te same pozycje na listach wskazują, że brali udział w pojedynku przy "grzybku".
Widzący:
1. Janusz Zbierajewski, Kapitan i wiele, wiele jeszcze trafnych określeń
oraz Głowa Rodziny.
2. Inga Maruszyńska, siła napędowa, która utraciła głos z przeziębienia.
3. Andrzej Gawlik, siła spokoju.
4. Katarzyna Bosak, wiadomo, kto.
5. Julia Krzemińska, reprezentantka naszej młodzieży, strasznie
przestraszona przed programem.
Drużyna niewidomych w składzie:
1. Roman Roczeń, wokalista, "Ojciec projektu", Głowa rodziny.
2. Karolina Orabczuk, radosno - muzyczna dusza naszych rejsów od
pierwszego - pionierskiego.
3. Jarosław Gniatkowski, Gniady i co tu więcej gadać.
4. Monika Dubiel, która opłynęła tyle żaglowców, że trudno zliczyć,
dusza towarzystwa.
5. Piotr Franiek, reprezentant młodzieży, który przybył aż z Kielc.
Przybyliśmy...
troszkę się niektórzy spóźnili, bo była awaria węzła centralnego i pociągi stanęły. Ale wszystko na luzie, bo wiadomo, kto, jak kto, ale uczestnicy ZM dotrą, choćby mieli zrobić to na pontonie. Hol nieduży, nawet trochę ciasny. Kawa rozpuszczalna gratis, mocniejsza za gotówkę.
Pokój do rzucenia bambetli, czyli garderoba oraz pokoik, w którym trzech wizażystów wypacykowało nam facjaty dla kamer. Drużyny, jak to uczestnicy naszych rejsów, w oczekiwaniu gadali, gadali, gadali, że o mały włos chętniej by przegadali sam program. Z pewnym opóźnieniem, typowym dla produkcji TV, wpuszczono nas do studia. wygląd sceny typowy od lat. Na środku pulpit z "grzybkami", przy którym rywalizuje się w parach. Za nim, na ścianie, tablica z wynikami. Po jego obu bokach podłużne pulpity w kształcie stolików barowych (piwa niestety nie podawali), za którymi stoją drużyny. Stoły te są ustawione pod kątem tak, iż tworzą wraz z "grzybkiem" - wierzchołkiem, trójkąt rozwartokątny.
Niewidomych najpierw ustawili po lewej, gdzie wytrenowali precyzyjne dochodzenie do "grzybka". Zaraz po opanowaniu tych czynności nastąpiła zmiana koncepcji i niewidomi wylądowali po prawej stronie.
Nagrania rozpoczęto od rejestracji pieśni żeglarskich zaśpiewanych przez... no właśnie, Roczenia. Biała sukienka, perfekcyjne wykonanie, że dech zapierało, poleciała do internetu, a "Przechyły" mają rozpocząć sam program. Tu przy okazji, wielkie dzięki dla Krzysztofa, gitarzysty Romana. On nie gra, on maluje, recytuje, dyryguje emocjami za pomocą tego instrumentu. Piękne, to było piękne.
Zobaczyliśmy...
Kto zobaczył, ten zobaczył okiem, ale wszyscy zobaczyli, jak się w to gra. Pytań się nie zna. Może nie są super inteligentne, ale w tym właśnie problem. Powiedzmy, że ja wiem, ty wiesz, ale czy oni - ankietowani też to wiedzą i tak odpowiedzieli.
Karol, wiadomo kto, był bardzo miły, z chęcią i otwarcie rozmawiał, dopytywał, dzielił się własnymi doświadczeniami i wtrącał dowcipy. Nie, kochani, nie te suchary, ale dowcipy sytuacyjne. W sumie, bardzo przyjemnie się z nim współpracowało, robił dobrą, spokojną atmosferę.
Dla nas te pogaduchy były o tyleż ważne, że niezależnie od wyniku, to jednak mieliśmy okazję promowania naszych idei. I to wyszło dobrze, choć nie wiadomo, co się faktycznie pojawi na ekranach telewizyjnych.
I zaczęło się. Podeszły głowy, chwila skupienia, rzucone pytanie i brzdęk. Kto był szybszy? Roczeń, bo się odezwał pierwszy z odpowiedzią. Kapitan nie w ciemię bity, też miał dobrą, ale mniej punktowaną. Pałeczka przeszła na drużynę niewidomych. Dziękowałem za pomysł postawienia mnie na trzecim miejscu. Ma się tę chwilę, aby przemyśleć odpowiedź. Fajnie napisane: przemyśleć. Można sobie myśleć gdy się jest na luzie, a tak, napięcie wywoływało w głowie tylko pustkę. Mobilizacja szarych komórek, a tu dalej pustka. Pstryczek wirtualny w głowę, poluzowanie liny i zaczęły się pojawiać możliwe odpowiedzi. Jedną mam, drugą mam, trzecią, czwartą. Jest dobrze. Nie jest dobrze, bo która jest dobra. No którą wybrać? Padło moje imię. Nie ma żartów, teraz, teraz teraz! Wyskoczyła odpowiedź, chwila ciszy, niepewność, i jest, jest dźwięk trafienia. Uff, balon spuszczony, powiew klimatyzacji, Łeb przestał dymić. Zajarałbym, ale nie wolno.
Pytania, odpowiedzi przemykają lotem błyskawicy. Już nie pamiętam, co kto powiedział, już nie pamiętam, jakie jest pytanie, już nie pamiętam aby się wyluzować, Już nie panuję nad wyglądem, staram się trzymać trzymać kciuki za innych. Jest trafienie, jest bum oznaczający utratę szansy. Pałeczka przeskakuje z ręki do ręki, ale myśli tak szybko nie biegną. Nie wiem kiedy, ale muszę iść do grzybka. Przetrenowanie trasy szlag trafił, o mały włos nie złapałem Karola. Szukam tego grzyba, a znajduję wyciągniętą rękę Andrzeja. Pewnie, ze chcę pokojowo, sportowo, ale czy jestem dobrze ustawiony. Pada pytanie. Przebłysk, wiem, walę. Nie wiem, czy ja, czy Andrzej był pierwszy. Wolę, aby Andrzej.
Okazuje się, że ja. Widzę obraz tego węzła, mam go jak żywego przed oczami, rzucam nazwę. Znowu chwila ciszy, niepewności i jest - trafienie. Karol coś mówi o węźle płaskim. No taki podałem, ale słyszę z ust Karola, że jednak powiedziałem prosty. Wewnętrznie spalam się ze wstydu. Andrzej, ratuj honor. Mówi odpowiedź. Bardzo dobra, idealna, super - analizuję. A tu Brrr - brak trafienia. Co?! Jak to? Przecież dobrze powiedział. Wracam na miejsce, a głowa wciąż analizuje, dlaczego odpowiedź była nietrafna. Stoję i myślę. Przestałem słyszeć odpowiedzi innych, bo to niemożliwe żeby... A, respondenci, skąd oni mają znać węzły żeglarskie - konstatuję.
- Jarek - dociera do mnie od Karola - to samo pytanie o węzeł żeglarski. Który podać? Widzę oczami wyobraźni mój ulubiony od wiązania odbijaczy. Ale jak on się nazywa? Które powiedzieli inni? Roman mówił o ratunkowym, to do mnie dotarło. Ale inny, inny, inny - krzyczy mi moje wnętrze. Brrrrr - time ower. Ach do diabła, dałem ciała. Policzki pąsowieją. I tak parę razy.
Wygrałem - rzekłby Sobieski
Myśmy też jakieś punkty zdobyli. Jakiś grosz będzie. Przed nami finał. Na szczęście bez mojego udziału. Wyszła Monika, Roman kierując się integracją, pół na pół, zaprosił przedstawiciela drużyny przeciwnej.
Idzie Kapitan.
Finał to błyskawica, to mrugnięcie okiem, napięcie chwilowe i już po wszystkim. Ściskam kciuki za Monikę. Ona odpowiada z prędkością karabinu maszynowego. Sprawdzają odpowiedzi, zliczają punkty. No, jest, jest szansa na główną nagrodę. Jest bliska i daleka jednocześnie, na wyciągnięcie ręki i leżąca na horyzoncie. Przystępuje Janusz. Jestem spokojny, choć całym sercem chciałbym tchnąć w niego jakieś natchnienie. Ale jakie? Janusz odpowiada pewnie. Nie słyszę wszystkich odpowiedzi. Dociera do mnie ostatnia. Chochlik w mojej głowie krzyczy: Nie. Nie to powiedziałeś. trzeba było... i tu się nie przyznam co.
Zliczają odpowiedzi. tym razem wolno, majestatycznie. Napięcie narasta. Będzie, czy nie będzie. wygramy główną, czy nie wygramy. Pierwsza odpowiedź i punktacja pada donośnym echem. Myślę, jest dobrze. Padają następne. Konsultujemy się w grupie, bo emocje sięgają szczytu. Ktoś mówi, że chyba nie damy rady. Ja myślę i mówię, że damy, damy, jeszcze nie wszystko stracone. Nie widzę tablicy. Wiem, ile trzeba do końca. Już trochę tracę pewność, ze damy radę. Bujam się z tak na nie, z tak na nie, z tak na nie. Już nawet nie chcę wiedzieć jak.
Pada ostatnia liczba. I ja już wiem, że.....
No właśnie, czy powinienem to tutaj ujawnić?
Program będzie emitowany 6 maja o godzinie, której nie znamy. Trudno nas
nazwać śledzącymi ten program. Ale, kochani, warto go jednak obejrzeć.
Relacjonował na gorąco, nieskładnie, na szybko Gniady.