Wróciłem z fajnego rejsu z Bodø do Oslo.
Może komuś sie przydadzą informacje zawarte poniżej - Norwegia dzięki kaczemu (nie)rządowi (PIS = drożyzna) stała się dla Polaków stosunkowo niedroga, więc zapewne będzie jeszcze częściej odwiedzana przez polskie załogi.
Rejs, to była to w sumie deliwerka na zasadach koleżeńskich: "Ja mam wakacje na twojej łódce, a ty masz przestawioną łódkę w miejsce w które chcesz." Płynęliśmy na kupionej na Lofotach Beneteau Idylle 11.50 (38 stóp). Bardzo wygodna, dobrze doposażona łódka o niewielkim (1,3 m) zanurzeniu.
Zaczęło się nieco pechowo, bo kolega zajmujący się zakupem biletów do Bodø, poszedł na łatwiznę, kupił je przez 'esky' i dostał w pakiecie na jednym bilecie przelot z Wawy do Oslo LOTem i z Oslo do Bodø SASem. Zarządzany przez pisowskich głupków LOT, jak przystało na linię latającą do kraju w którym Polacy stanowią najliczniejszą mniejszość nie ma podpisanego z lotniskiem Oslo-Gardermoen umowy o bagażach i po wylądowaniu w Oslo musieliśmy odebrać swoj bagaż i nadać go ponownie odprawiając się w SASie.
Mieliśmy godzinę na przesiadkę, ale długo czekaliśmy na nasze torby i zakończyło się wszystko tym, że nie zdążyliśmy na nasz samolot, więc kupiliśmy nowe bilety (1100 PLN per głowa) i z niewielkim opóźnieniem dotarliśmy do Bodø. Do 'eskaya' złożymy reklamacje, myślę, że uzyskamy zwrot.
W Bodø (tak na marginesie, to Norwedzy wymawiają tę nazwę jako: Buda) z lotniska na przystań daliśmy z buta. To jest dystans 10-15 minut. Łatwo nie było, bo mieliśmy trzy sztuki nadbagażu, ale Jaśniepan był taki uprzejmy, że dwie torby (a' 23 kg) wrzucił sobie na plecy i kurcgalopkiem pognał na keję.
Plan był taki, żeby na początku, w Arktyce, żeglować leniwie eksplorując dzikie fiordy i odwiedzić wszystkie miejsca opisane w sieci jako "cud nad cudy - musisz to zobaczyć". Plan planem a życie życiem. Autonomia Idylli nie jest zbyt duża - wody zabieraliśmy 200 litrów, paliwa 100 litrów. Na burcie były trzy panie, więc woda kończyła się dość szybko. Przez cały czas pracowało ogrzewanie (0,5 l/h) i silnik (2 l/h) więc musieliśmy żeglować tak, żeby stawać przy pomostach na których jestżad woda i musieliśmy być czujni w temacie tankowania ropy.
W dodatku okazało się po raz nie wiem który, że opisy atrakcji w sieci są o kant tyłka. Praktycznie rzecz biorąc nic z tego opisywanego jako "cud nad cudy" nie warte było wielogodzinnej jazdy pod silny wiatr wąskimi fiordami, natomiast tam gdzie trafialiśmy przez przypadek, zapierało nam dech ze względu na widoki, dzikość, surowość czy inne właściwości miejsca
Pogodę w Arktyce mieliśmy stałą. Wiatr południowy 3-5 B, temperatura przez całą dobę w okolicach 2-3 oC i bardzo przelotne opady gradu, śniegu lub marznącego deszczu. Ta przelotność była taka, że widać błękitne niebo, na nim kilkanaście Cumulusów i spod jednego widać że cos leci. Jeśli mieliśmy niefarta i trafialiśmy pod taką chmurę, to waliło przez kilka minut i po chwili wychodziło ponownie słońce i pojawiała się tęcza, a kokpit przez pewien czas pokryty był białym g.
Nawigowaliśmy korzystając z map w ploterze (Navionics z 2019) oraz z aktualizowanych co tydzień map na laptopie (wektorowych oeSENC na OpenCPN kupionych poprzez o-charts.com).
Jacht był wyposażony w nadajnik i odbiornik AIS (statki obrazowane były na ploterze, na VHFce i na wirelessowym handheldzie). Mieliśmy aktywny ekran radarowy oraz dobrze działającego autopilota.
Mariny generalnie wybieraliśmy korzystając z aplikacji "GoMarina". W Arktyce na początku maja w kilku marinach nie było jeszcze podłączonej wody i nie działały prysznice
Ceny marin wahały się w granicach 100-300 NOK (40-120 zl). Uwzględniając, że w cenę wliczony był prąd, woda, prysznice a nierzadko także pralki/suszarki oraz proszek do prania i płyn do płukania to zdecydowanie było to taniej niż na Mazurach (o przyrównywaniu do szaleństw cenowych Chorwacji to nawet nie wspomnę).
Najczęściej w marinie byliśmy jedynym jachtem.
W ogóle to tłumów nie było nigdzie - od Bodø do Trondheim nie spotkaliśmy żadnego jachtu. Tak na prawdę, łódki żaglowe to się dopiero za Egersundem pojawiły a najwięcej ich było oczywiście w okolicach Oslo.
Ostatnią naszą mariną była Aker Brygge Marina w Oslo. Pracują tam przesympatyczni Polacy. Cena tej mariny znacznie odbiega od innych miejsc. Za dobę musieliśmy placić ok. 600 NOK (tej mariny nie ma w GoMarina)
O taniości miałem napisać. Diesel na kei kosztuje 14-17 NOK czyli taniej niż w bogobojnym państwie pis. W ogóle to dziwne było i nie rozgryźliśmy tematu do końca rajsu - w dystrybutorach w mieście (w sensie, że tych dla samochodów) ropa kosztuje 22 NOK a na kei 15 NOK? I to nie chodzi o VAT, bo na rachunku VAT też jest pokazany. Nie wiem jak to działa i nie wiem, dlaczego kierowcy nie biorą kanistrów i nie tankują na kejach?
To pewnie to lewacko-genderowskie skrzywienie nie pozwala im tak polaczkować!
Nawet w małych wsiach można znaleźć sklepy typu 'supermarket'. Na północy najbardziej popularne wydają się być sieci 'Joker' i 'Kiwi'. W każdym z tych sklepów można znaleźć produkty brandowane "First Prise" w naprawdę dobrych cenach. Chleb (1 kg) jasny, bardzo przypominający nasz 'baltonowski' kosztuje 9.98NOK czyli taniej niz w Polsce. Woda z gazem tez dostępna jest w tym brandzie w jakiejś polskawej cenie. Margaryna, parówki, dżem, makaron, mąka (dziewczyny piekły pizzę i racuchy), kartofle, ser żółty i sam nie wiem co jeszcze były dostępne w cenach znanych nad Wisłą.
Norwegia ma 20000 km linii brzegowej na której znajdują się 252 sklepy sieci Vinmonopolet
Wychodzi na to, że średnio sklep od sklepu oddalony jest o 80 km
A ceny są znacznie wyższe niz w PRL ale nie oszukujmy się, nie są całkiem zabójcze. Litr whisky to 500 NOK (200 zł) czyli znacznie taniej niż to co będzie można - od 1 lipca - nocą zanabyć w Krakowie.
W knajpach alkoholu innego niz piwo nie testowaliśmy. Ceny za półlitrową szklanę wahają się w okolicach 100 NOK (choć raz w Oslo trafiłem pub z piwem w plasticzanych kubeczkach po 51 NOK). Piwo w supermarketach sprzedają do godz. 1800 (kosztuje ok. 20 zł za puszkę).
Muzea i fast foody są w podobnych cenach 150-200 NOK.
A wracając do rejsu - po tygodniu szwendania się po okolicach kola podbiegunowego, gdy już się nasyciliśmy tundrą, pomnikami 'arctic circle', gdy mieliśmy już dość whisky z lodem z lodowca postanowiliśmy się ustatkować i udać na ciepłe norweskie południe.
Niestety innego zdania była pogoda! Dawało mocno w dziób - wiatr i prąd jakby się umówiły. Sto mil przed Bergen, które ze względu na deszcz chcieliśmy ominąć szerokim łukiem zaczęło padać i skończyło dopiero gdy odjechaliśmy od tej krainy deszczowców na kolejne 100 mil. Przy okazji wyłączania deszczu Neptun wyłączył tez wiatr. Gdzieś mniej więcej do Kristiansand musieliśmy podpierać się silnikiem.
W całym rejsie zużyliśmy prawie 400 litrów ropy. Płynęliśmy różnie - krótkimi skokami po dwie doby (na tyle starczało Diesla) lub nocami, żeby w dzień połazić po mieście, pozwiedzać, cos zobaczyć. Rejs zaczął się 29 kwietnia a zakończył się 23 maja. Pokonaliśmy 1110 Nm w czasie 255 godzin (w tym 203 godz. z włączonym silnikiem).