Kurczaku? Pojedziesz ze mną przytargać łódkę ze Szwecji? Zapytałem Kurczaka tak mimochodem. Micusiu z Toba zawsze! Brzmiała odpowiedź. Od dłuższego czasu przeglądałem szwedzkiego Blocketa i szukałem okazji. Oczywiście okazje były, jednak oprócz znalezienia jej (tej okazji), do realizacji jest droga dość długa i nie chodzi tu o pieniądze, czas czy zorganizowanie całej wyprawy tylko o to czy taki Szwed zechce sprzedać łódkę Polakowi. Oczywiście po zalogowaniu się na tym szwedzkim Allegro mając możliwość wysyłania wiadomości do sprzedających robiłem to przy każdej lepszej okazji. Translator google daje radę i jak człowiek pisze proste zdania tłumaczy raczej poprawnie. Wielce starannie przygotowana formułka była wysyłana do wielu armatorów chcących sprzedać swoje jachty. Odpowiedzi nie powiem przychodziły, lecz nie były po mojej myśli. Zazwyczaj pisano, że w najbliższym czasie ma pojawić się jakiś kupiec, ale dziękują za zainteresowanie. Okazje tak szybko przepadały jak się pojawiały. Okazja, która odmieniła moje postrzeganie szwedzkiego sprzedawcy pojawiła się na początku sierpnia któregoś słonecznego ranka. Kolejny raz przeglądałem listę ogłoszeń jachtów w przedziale 30-32 stopy. Niestety nic nowego się nie pojawiło. Sezon żeglarski w Szwecji kończy się w sierpniu wiec jak okazja nie pojawi się do polowy miesiąca to sprawę trzeba będzie odłożyć na przyszły rok. No cóż siła wyższa. Rok wcześniej sprzedałem moja pierwszą łódkę Albina Vegę 27 którą to pływałem przez cztery lata i uczyłem się żeglarskiego rzemiosła. Nowa łódka ma być większa, bo i żeglarzem większym się trochę czułem. Prawie już dałem za wygraną. Z ciekawości przełączyłem filtry w wyszukiwarce na 27-29 stóp i zacząłem przeszukiwać anonse. Uwagę moją zwróciła łódka 28 stopowa. Compis 28, bo tak się nazywał ten typ jachtu miał nawet niezłe opinie. Był dłuższy od Vegi o całe ha ha 35cm, ale był szerszy prawie o 50cm a do tego miał bardzo ładne zadbane wnętrze, żagle w bardzo dobrym stanie i silnik Yanmara z lat dziewięćdziesiątych. Z opisu wynikało, że tylko wsiadać i pływać. Czytając dalej coraz bardziej zaczynał mi się podobać, bo ma działającą małą lodóweczkę, ogrzewanie naftowe wraz z możliwością suszenia sztormiaków w szafie. Dodatkowo na wyposażeniu był ploter Garmina wraz z echosondą. Troszkę się już nakręciłem więc postanowiłem wysłać małe zapytanie do pani Marii, która zamieściła to ogłoszenie. Nie wysłałem jej jednak starej formułki tylko na szybko napisałem krótka wiadomość: „Kiedy można przyjechać zobaczyć łódkę?” Wracając do domu na smartfonie pojawiła się ikonka o otrzymaniu maila. Czytam. - Czy dzisiaj o 17 tej panu odpowiada? – brzmiała wiadomość. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Wszystko fajnie tylko jak tu dostać się do Goteborga w dwie godziny? Co tu teraz odpisać? Temat odłożyłem na wieczór i pojechałem na zakupy. Około godziny 17 tej dostałem kolejnego maila z wiadomością, że pani Maria nie wie jak sobie dzień zaplanować i żebym dał jej znać o której mogę przyjechać. Odpisałem: It,s not easy …..ponieważ mieszkam dość daleko i mogę przyjechać dopiero w piątek. Jednak, aby to zrobić musiałbym mieć pewność ze jacht nie zostanie sprzedany przez najbliższe pięć dni. Dopisałem, że bardzo mi się podoba a cena jest adekwatna do stanu. Na koniec napisałem, że zadzwonię do niej wieczorem. Wieczorem tak się akurat złożyło miał mnie odwiedzić mój przyjaciel Marek, który po ukończonej anglistyce pracował przez kilka lat w Anglii. Pani Maria odpisała, że jej angielski jest słaby i podała mi numer do swojego męża, który to w langłydżu jest dobry. Przyszedł Marek. Powiedziałem mu o co chodzi, a on po prostu zadzwonił. Plan był prosty. Jeżeli zechcą przytrzymać łódkę przez kilka dni przyjadę i jak będzie się utrzymywać na wodzie to ją kupię. Telefon odebrał Jorgen. Na wstępie dowiedział się ze dzwonimy z Polski. Był troszkę zaskoczony jednak Marek władający biegle językiem Szekspira tak mu sprawę nakreślił ze Jurek się zgodził zawiesić sprzedaż na cztery dni. Marek rozmawiał o szczegółach, a ja szukałem połączenia promowego do Szwecji. W pewnej chwili Marek zapytał, jak chcę mu zapłacić za łódkę. Odpowiedziałem ze normalnie gotówką. I zrobił się zonk………. Jorgen powiedział, że absolutnie nie zgadza się na jakąkolwiek gotówkę. W Szwecji pochodzenie pieniędzy musi być udokumentowane i w grę wchodzi tylko przelew międzybankowy. Rozmowa zakończyła się tym, że dowiemy się w banku, ile trwa taki przelew i oddzwonimy. Ogólnie to dupa psia z tymi bankami, bo z tego co się dowiedziałem to u nas pieniądze będą wychodzić maksymalnie do 3 dnia a w Szwecji na koncie adresata pojawią się po około 5 dniach. Następnego dnia oddzwoniliśmy do Jorgena ze smutna wiadomością, że chyba nic z tego nie będzie, bo musielibyśmy pieniądze przelać w ciemno, jechać do Goteborga i jeszcze w Goteborgu czekać aż przelew przyjdzie. Może by to i miało sens, ale wcześniej o tym nie pisałem mieliśmy w pracy wypisane już urlopy a przełożyć już się nie dało. Ale mamy jeszcze jedna możliwość i gdyby taka była możemy wpłacić pieniądze na jego konto bezpośrednio w banku w Goteborgu. Nadzieje już straciłem. Jorgen o dziwo powiedział, że się dowie, czy jest taka możliwość i się odezwie. Odezwał się po godzinie i powiedział, że zgadza się i że jesteśmy umówieni w banku w piątek o 11 tej. Miałem trzy dni na zorganizowanie promu, szwedzkich koron i samochodu, bo jak na złość się okazało przegląd kończy się akurat w dzień wyjazdu. Wszystko nad podziw udało się i w czwartek o 13 tej wypływałem razem z moja panią Izunią Unityline ze Świnoujścia do Ystad. Prom dobił do brzegu przed północą a mnie zostało jeszcze 320 km szwedzką autostradą na północ do mariny Bjorlanda Kile. Dzielny szwedzki samochód (Saab 95) choć miał już swoje lata przyjął sobie za punkt honoru dowieść nas na miejsce bez problemów. Wzeszło słońce nad mariną, a ja pytałem bosmana, gdzie stoi „ Dream Cather” bo taka nazwę nosił wybrany przeze mnie jacht. Pan Bosman uśmiechnął się po czym odpowiedział: There are two thousand one hundred and fifty yachts in the marina…. Good luck!!!! Pomosty ustawione w kółko od “A” do “T” i gdzieś tu jest ten jeden. Zadzwoniliśmy do Jorgena i powiedzieliśmy, że jesteśmy już w marinie. Przyjechał po trzydziestu minutach. Jacht stał przy pomoście „R” Przedstawiłem się ładnie i wytłumaczyłem, że ja jestem Jakub i że cała nasza rozmowa odbywała się przez mojego kolegę, który jest w Polsce i w krytycznym momencie służy pomocą. Jorgen okazał się mężczyzna w moim wieku, choć starszy byłem ja …. O cztery miesiące. Mój słaby angielski okazał się na tyle komunikatywny, że w sprawach jachtowych dogadaliśmy się bez zbytniego machania rękami. Łódek okazał się nawet w lepszym stanie niż na zdjęciach z ogłoszenia oczywiście ku naszej uciesze. Nadszedł czas i trzeba było powiedzieć: Ok go to bank. I pojechaliśmy. Przed wejściem do banku poznaliśmy jego żonę Marie. Typowa szwedka z długimi blond włosami, uśmiechnięta i bardzo sympatyczna. Bank okazał się malutkim oddziałem banku w galerii handlowej. Jesteśmy umówieni to raczej nie powinno być kłopotów. Niestety po wytłumaczeniu kasjerce co mamy zamiar zrobić inne kasjerki uciekły, a ta z którą rozmawiał Jorgen zbladła, że myślałem, że zaraz zemdleje. Pani kasjerka pobiegła po pomoc, czyli po trochę większą i starszą kasjerkę tamta z kolei pobiegła po jeszcze większą i jeszcze starszą pracownicę banku. Na koniec przy okienku stały trzy panie, które coś tam po szwedzku między sobą gaworzyły. W pewnym momencie zwrócono się do mnie z pytaniem skąd mam pieniądze. Wytłumaczyłem, że zarobiłem. A czy mogę to jakoś udowodnić. Czy mam jakieś potwierdzenie wypłaty. Potwierdzenie wypłaty mam, ale kwitka z kantoru z wymiany już niestety nie. Skończyło się to tym, że musiałem podpisać oświadczenie, że pieniądze które wpłacam panu Jorgenowi są przeze mnie zarobione ze stosunku pracy w moim zakładzie w Polsce. Porobiono kopie umowy kupna jachtu, ksera mojego dowodu, prawa jazdy. Gdy już papierologia się skończyła i wyjąłem plik banknotów dało się poczuć jak atmosfera się zagęszcza, bo do liczenia gotówki przyszły trzy kasjerki i każda liczyła osobno to co wcześniejsza policzyła. Na koniec dali Jorgenowi potwierdzenie wpłaty i powiedziano, że kasę na koncie będzie miał, ale jutro. Uffffff………… No cóż kupiłem łódź!!!!!!!!!!!!! Wyszliśmy z galerii a Jorgen zapytał, jak chcemy ten jacht przewieść do Polski. Odpowiedziałem, że chcemy po prostu do Polski popłynąć. No i chłopa zatkało. Jak to popłynąć? Którędy? - No na południe do Świnoujścia Jorgen kupił ten jacht dwa lata temu i pływał jak to się potocznie mówi dookoła komina. Spodobało mu się żeglarstwo, więc zapragnął kupić większą łódkę nawet był umówiony po południu na oglądanie Bavarii 37. Którą nota bene kupił wieczorem. Pożegnaliśmy się serdecznie. Życzono nam bezpiecznej drogi. Chcąc poprawić wizerunek naszej nacji podarowałem Jorgenowi litrową Żubrówkę i dwie zgrzewki prawdziwego piwa, które ma 5,5% alkoholu a nie 3 %jak wszystkie w szwedzkich sklepach. Wróciliśmy do mariny, prom mieliśmy zarezerwowany w sobotę o 13 tej. Spędziliśmy pierwszą noc na jachcie. Sztormiaki śpiwory koce wyposażenie kambuza zostało przywiezione. Za tydzień znów tu przyjedziemy tym razem by przepłynąć do Polski.
Kurczaku pojedziesz ze mną po łódkę? Oczywiście, ale 15 tego musze być z powrotem. Jest nas troje. Dzwonimy do Maara …….O dziwo ma czas, ale też do 15 tego. Drużyna Dream Cathera jest w komplecie. Ja, Stasiu (Iza), Kurczak i Marek. Organizacja takiego przedsięwzięcia nie jest wbrew pozorom takie łatwe. Do Goteborga trzeba czymś dojechać, najlepiej samochodem, bo trochę szpejów trzeba zabrać. Okazało się, że samochód mojego kolegi, na którego liczyłem jest zarejestrowany na 5 osób nie na sześć jak mi się wydawało. Pozostała opcja wynajęcia. Wynająłem busa na cztery dni. Problem transportu się rozwiązał, a z portfela ubyło 650 złotych. Jedzie nas szóstka. Dodatkowo Artur z Małgorzatą którzy to odwiozą busa z powrotem do Polski, a przy okazji zwiedzą sobie trochę Szwecji. Koszt całej podróży wraz z wcześniejszym przyjazdem wyniósł całe trzy i pół tysiąca. Cała wyprawa prawie 5000. Powiem tak ciągle jesteśmy nad kreską.
VW transporter w automacie z klimą tempomatem nawigacja dowiózł nas na wieczorny prom w czwartek 9 tego sierpnia. Do Goteborga dotarliśmy około południa dnia następnego. Prognozy przewidywały, że właśnie akurat w tym czasie w marinie będzie wiało do 30m/s. Jorgen pod nasza nieobecność dołożył nam po dodatkowej cumie i zostawił w kokpicie flaszkę Absolutu 0,7 oraz piwo Goteborgskie 5% !!!!!!!! Myślałem ze takie nie istnieją. W prezentach jest remis. W marinie faktycznie wiało jak głupie, a świst wiatru na wantach i sztagach dwóch tysięcy jachtów doprowadzał do bólu głowy. Po zaokrętowaniu pojechaliśmy zwiedzić trochę miasta. Jestem trochę zniesmaczony tym co zobaczyłem. Wszędzie było brudno, potłuczone butelki, porozrzucane papiery, jakieś kubki, tacki, pety wszędzie. Do tego wszystkiego grupki czarnoskórych poubieranych w puchowe kurtki (24 st. C) stojące w każdym zaułku. Szweda nie uświadczysz, chyba że na wózku lub z balkonikiem. Mc Donalds w mieście to obraz nędzy i rozpaczy. Łazienki brudne jakby w nich nikt nie sprzątał kilka dni. Nasze Świnoujście jest tak czyste, że aż kuje w oczy, w naszych Mc Donaldach można jeść z podłogi. Niech mi nikt nie stara się wmawiać, że imigranci wzbogacają nas kulturowo. Najgorsze było, jak wracaliśmy a przed restauracją przy drodze akurat była pora modłów i na dywanikach grupa islamistów modliła się bijąc głowa w ziemię. Nie da się wtedy wejść do restauracji ani wyjść. Nie wolno przerwać połączenia z Allahem. Ale nie o tym chciałem. Wróciliśmy na łódź wypili Absoluta i poszliśmy spać, bo jutro wypływamy. Po śniadaniu i pożegnaniu z ekipa samochodową wychodzimy z mariny śpiewając „Żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny” Wiatr się wywiał fali trochę zostało pogoda ogólnie deszczowo burzowa. Deszcz, porywy wiatru do 15m/s trochę piorunów, ale jakoś do przodu. Minęliśmy Goteborg, ominęliśmy szkiery, kurs na południe. Napęd stanowi silnik i rozwinięta gienia. Na zegarku 5 węzełków. Prognozy mówią, że się wieczorem ma rozwiać w porywach do 25m/s. Po zachodzie słońca decydujemy się, że zacumujemy w Varbergu. Zrobiło się tak, że gdzie się nie spojrzało to widać było, że jest jakaś burza. Fale osiągnęły około 1,5m, a sama genua rozpędzała nas do 6,5 węzełków. Do mariny zostało jakieś 8 NM. Za półtorej godzinki powinniśmy być………..Nie było nam dane. Pierwszy niespodziewany strzał rozwinął do polowy zrolowaną genuę. Drugi podmuch położył jacht na burtę tak że fala wlała się do kokpitu równo z bakistami. Część wody przelała się do środka jachtu. Siedzieliśmy w kokpicie po kolana w wodzie. Trochę to trwało aż spłynęła odpływami. Trzeci podmuch wyrwał szoty które to wyleciały z wózków i pofrunęły przed dziób. Fala osiągnęła około 2 metry. Próby zrolowania żagla nie udały się. Miękki sztag pozwolił, aby żagiel się rozwinął. Na wpół rozwinięty żagiel ciągnął nas około 4 węzłów. Wiatr osiągnął siłę sztormu. To była najcięższa decyzja, którą musiałem podjąć. Byliśmy niby 4 mile od portu jednak przy tym wietrze i falach, które rosły bardzo szybko wchodzenie do portu stało się bardziej niebezpieczne. Fale przekroczyły 3 metry. Odchodzimy w morze. Myślałem, że to tylko burza, która za godzinę może dwie się skończy, a wtedy będzie można zrobić coś z rozwiniętym wypuszczonym jak wielka flaga żaglem. Myliłem się. Ciemno, świszczący wiatr, przelewające się fale gnębiły nas całą noc. Około 5 tej nad ranem proszę Kurczaka by stanął za sterem, bo ze zmęczenia zacząłem widzieć krasnoludki jak wychodzą z kompasu. Przychodzi taki moment ze oczy zamykają się same i nie ważne jest czy jest sztorm, że fale mają już około 4 metrów. Usiadłem na prawej koi i od razu usnąłem. Obudziłem się po dwóch godzinach, było już widno. Naprawdę ciężko jest wyjść do kokpitu. Po jednej stronie jachtu fale jak domy po drugiej to samo a w środku mała łupinka. Zmieniłem Kurczaka i do południa próbowałem oszukać fale i kombinować tak by nas nie ustawiły do siebie bokiem. Kilka razy mi się nie udało. Potrzebowaliśmy odpoczynku. Wejście do mariny Molle wyglądało bezpiecznie mimo dopychającego wiatru, bo miała długi falochron. Wejście było dość duże a i oznaczone było dobrze. Postanowiliśmy tam wpłynąć. Około południa minąłem główki wejścia do basenu portowego. Na falochron wyszło sporo ludzi, którzy z racji odchodzącego sztormu patrzyli na wpływający jacht z podartym przednim żaglem. Pomogli nam zacumować. Pocałowałem ziemie schodząc na ląd. Genua rozdarła się na brytach, straciła róg szotowy i całą osłonę UV, ale jest do naprawienia. Szkoda jej, bo była prawie nowa. Wylaliśmy wodę z jachtu trochę ogarnęli wnętrze, zjedliśmy jakąś konserwę i poszliśmy spać. Spałem 14 godzin. Następnego dnia chłopaki założyli sztormowego foka dolaliśmy ropy do baku i w drogę. Trzydzieści godzin rejsu minęło. Miedzy Helsingorem a Kopenhagą pyrkotaliśmy na silniku i foczku. Widzieliśmy stado morświnów. Przepływał koło nas wycieczkowiec Queen Victoria. W nocy mijaliśmy most do Kopenhagi. Nad ranem rozwiało się ładnie i na zrefowanym grocie i foczku sztormowym prędkości dochodziły do 7 węzłów. Sasnitz minęliśmy o zachodzie słońca a Świnoujście powitało nas o wschodzie. Ostatnią niespodzianka było to, że na 5 mil od główek Świnoujścia silnik nie chciał zapalić. Perspektywa wchodzenia do Świnkowa na żaglach nie była wesoła. Niedużo brakowało, aby silnik przekręcił (akumulator się wyładował) więc złapałem dwa klucze płaskie i zanurkowałem na dziób do akumulatorów. Zwarłem tymi kluczami wszystkie trzy plusy do kupy i krzyknąłem do Kurczak: Teraz!!! Silnik przekręcił choć z trudem by po kilkunastu obrotach odpalić. Okazało się, że koło masztu jest puszka, która była pełna wody. Co prawda była to puszka od akumulatora do oświetlenia nawigacyjnego jednak poprzedni armator zrobił sobie ulepszenie i zainstalował przełącznik zwierający kabel od alternatora, aby ładować wszystkie akumulatory. Jak się ładowały wszystkie tak i się wszystkie na raz rozładowywały. Muszę teraz pamiętać, aby przy zgaszonym silniku przełącznik był wyłączony.
Podsumowując. 70 godzin rejsu. 14 godzin spania po sztormie. 270 mil przepłynięte. Straty gienia do przeszycia. Kolejne doświadczenie żeglarskie i sprawdzenie się w trudnych warunkach, w sumie to pierwszy mój prawdziwy dwunastogodzinny sztorm. Szwedzkie małżeństwo jest teraz w moich znajomych na facebooku warto nie stracić kontaktu i mam w zamiarze zaprosić ich do Polski na przyszłe wakacje. Jorgen kupił w tym samym dniu Bavarie 37 ot taka ciekawostka. Coś mądrego na koniec napisać i podsumować……. Może jedynie to, że nie warto podejmować decyzji pod wpływam emocji. Drugie coś mądrego to może to, że trudności trzeba podnosić byle nie za szybko. Kilka lat temu pewnie nie obyło by się bez brązowych spodni.
Wieczorem wstawię kilka zdjeć.
_________________ "Bałtyk nocą skłania do przemyśleń.Ciemno i tylko woda dookoła.Czasem jakieś światełko w oddali, które szybko znika.Szum wiatru w olinowaniu i bulgot wody od dzioba jachtu." cytat z drugiego tomu " Przygód na Morzu"
Za ten post autor Micubiszi otrzymał podziękowania - 28: Aucuba, barwil, cinas, Janna, jgrz, kolorama, kudlaty74, LasekBielański, Maar, MaxLux, michal55, mkonst, Moniia, Moroszka, Piotr Kasperaszek, puffin, rawonsails, Ryś, sirapacz, soko, Szpiszpak, taka_jedna, tuptipl, Walen, waliant, yotomeczek, Zbieraj, zonti |
|
|