Tegoroczny urlop wykorzystałem na rejs z Oslofjordu do Polski. Sam rejs był super ale bardzo spokojny ze względu na pogodę taką bardziej śródziemnomorską. Tym niemniej zdarzyły się dwie sytuacje którymi chciałbym się podzielić.
Pierwsza miała miejsce w marinie na Koster, grupie dwóch wysepek u wybrzeża Szwecji.
Fragment większej relacji napisał(a):
A w marinie - tłok. Wszystkie miejsca przy Y-bomach zajęte, jedyna szansa to dokleić się do kogoś w tratwie. Tratew było kilka ale wszystkie miały już po minimum trzy jachty, tylko jedna dwa. Zdecydowaliśmy się więc na tę najmniejszą i przybiliśmy burtą do drewnianego oldtimera prowadzonego przez sympatyczną Szwedkę razem z którą były chyba jeszcze dwie dziewczyny. Zaczynało się rozwiewać i na następny dzień prognozowany był silny wiatr więc zdecydowaliśmy się zostać jeden dzień na Koster aby go przeczekać. Ocumowaliśmy się porządnie do lądu, po czym zrobiliśmy rundkę po wyspie, na której ciekawostką był kompletny brak samochodów, za to mnóstwo trójkołowych motorowerków z małą skrzynią ładunkową z przodu. Wieczorem do naszej tratwy przybił czwarty jacht, norweski z trzyosobową rodziną na pokładzie.
Następnego dnia rano okazało się że zarówno sąsiedni oldtimer jak i jacht zacumowany przy brzegu chcą odejść z naszej tratwy. Zwykle w takiej sytuacji tratwę rozcumowuje się, jachty się rozpływają i ci co odchodzą odchodzą a zostający spływają do brzegu i cumują ponownie. W tym przypadku załogi z jachtów odchodzących upierały się aby zrobić to inaczej: my z Norwegami odsuniemy się lekko, a potem najpierw jacht Szwedki a następnie przybrzeżny wysuną się do tyłu a my po prostu przyciągniemy się do brzegu na cumach. Nie do końca mi się to podobało bo wiało już na dobre i wiatr był dopychający ale uznałem że Szwedzi jako doświadczeni miejscowi żeglarze wiedzą lepiej.
Manewr zaczął się tak jak planowano: odepchnęliśmy się od Szwedki, a ona sprawnie wysunęła jacht z tratwy. Sama! Wyglądało jakby jej koleżanki nie brały udziału w manewrach albo nie było ich w ogóle na łodzi. Zająłem się przyciąganiem nas do brzegowego jachtu kiedy kątem oka zauważyłem oldtimera pędzącego całą naprzód dziobem w następną tratwę za nami. No dobra, cała naprzód to może za dużo powiedziane ale moim zdaniem rozpędził się do dobrych 2.5 - 3 węzłów. Szwedka biegła ze śródokręcia do steru krzycząc głośno 'Sorry!' ale nic już nie można było zrobić. Zewnętrzny jacht z sąsiedniej tratwy został staranowany i dobrze, że dziób oldtimera trafił w metalową listwę odbojową, skończyło się tylko na głębokim wgnieceniu. Gdyby uderzył w burtę, byłaby spora dziura. Po krótkim zamieszaniu Szwedka zacumowała przy uszkodzonym jachcie i zaczęły się procedury spisywania szkody. Później Norweg mówił mi że jakaś lina z oldtimera zaplątała się w jego jacht i Szwedka zostawiła ster i silnik na biegu naprzód i pobiegła ją rozplątać. No i nie zdążyła, a przy okazji zrobiła sobie krzywdę w prawą rękę bo później widziałem ją obandażowaną i na temblaku. Niewątpliwie bardzo doświadczona i sprawna żeglarka, jednak przeceniła swoje siły decydując się na samotne wyjście z tratwy w trudnej sytuacji silnego wiatru. Trzeba przyznać że miała też twardy charakter bo pomimo kontuzji dłoni po załatwieniu formalności ubezpieczeniowych po prostu odpłynęła.
Tymczasem nas z Norwegami wiatr dalej dociskał do jachtu brzegowego który pomimo wielu usiłowań nie był w stanie wysunąć się na wolną wodę, bo sąsiednia tratwa powiększyła się o oldtimera i miejsca było dużo mniej. Dookoła nas zrobiło się zamieszanie, zbiegli się ludzie z sąsiednich jachtów, każdy miał swoją dobrą radę a każda była inna i sprzeczna z poprzednią. Koniec końców podaliśmy cumy na poprzedzającą nas tratwę i stamtąd odciągnięto nas od Szwedów którzy w końcu mając dużo miejsca odeszli bez problemu. Potem jeszcze tylko my przycumowaliśmy do brzegu i już po 45 minutach manewrów portowych byliśmy wolni. Ja byłem cały mokry od potu.
Później analizowałem sprawę i uznałem że nie powinienem zgadzać się na taki sposób odejścia skoro nie byłem pewien jego bezpieczeństwa. Powinienem poprosić Norwegów o odejście i samemu odejść, wtedy prawdopodobnie do niczego by nie doszło bo łódź Szwedki nie miałaby się w co zaplątać. Po prostu za mało asertywności z mojej strony, no i chyba doświadczenia.