Ośrodek w Trzebieży chwali się na swojej stronie:Choć historię świata tworzą ludzie, to w przypadku ośrodka żeglarskiego znaczną jej część tworzą jachty. To one traktowane w praktyce niczym ludzkie istoty, mają swój wpływ na zapis dziejów. Najbardziej znane z nich na trwałe wpisują się w naszą pamięć.
Do takich należą w Trzebieży: JURAND, ŚMIAŁY, CHROBRY, ZEW MORZA, KAPITAN GŁOWACKI (ex HENRYK RUTKOWSKI.) Związane z Ośrodkiem od lat oddały spore zasługi na polu szkolenia żeglarzy morskich, ich rejsy, sławne dzieje, przysporzyły też blasku żeglarskiej szkole. Trzeba pamiętać, że niemal cały garnitur kapitański w naszym kraju zdobywał i szlifował swe umiejętności na tych właśnie jednostkach.Święta prawda. Dwa pierwsze - wiadomo, dwa ostatnie - wiadomo,
ale co się stało z "Chrobrym", na którym m. in. Ludomir Mączka pozbawiał się kapitańskiego dziewictwa?Otóż jako Wasz donosiciel ("TW Zbieraj") donoszę, że niejaki Jacek Szczepaniak, ksywa Bryg, odkrył, co się działo (i dzieje) z "Chrobrym" i - wot pagonnaja kapitanskaja swołocz - zamieścił to na
http://www.zegluje.pl, zamiast u nas na forum.
Miał jednak pecha!
Ten materiał wpadł w moje brudne łapska, więc go ujawniam.,,Chrobry’’- Zaginiony polski król na Karaibach - niezwykłe spotkanie.Pod koniec II wojny światowej właściciel zatopił zaprojektowaną w 1920 roku łódź , na dnie portu Szczecin . Podobno chciał w ten sposób uchronić ją od zniszczenia i przejęcia przez wroga. Została jednak wydobyta z dna morza już trzy lata po zakończeniu wojny. Przez kolejne 35 lat brała udział w wielu bałtyckich regatach pod nazwą pierwszego króla Polski.
"Chrobry"- bo o nim mowa, przeszedł niewiarygodną drogę od jachtu szkoleniowego Hitlerjugend, poprzez polski statek regatowy i szkoleniowy dla młodzieży aby teraz pływać pod niemiecką banderą po ciepłych karaibskich wodach jak zasłużony emeryt.
Koniec stycznia tego roku. Wyczarterowanym katamaranem stanąłem w Clifton na Union Island . Umówiłem się przy okazji z Pawłem, który od 6 lat włóczy się po Karaibach swoim własnym jachtem. Siedzimy i gawędzimy. W pewnym momencie w wolne miejsce obok mojego katamaranu pakuje się piękny drewniany jacht pod niemiecką banderą. Rzucił kotwicę i ostrożnie podchodzi rufą.
- Patrz Paweł jaki piękny oldtimer.- mówię.
Paweł spojrzał i od niechcenia rzucił: - Pełno tu takich pływa.
- Zauważyłem ale ten jest jakiś taki … szczególny - z rosnącym zainteresowaniem dodałem.W głowie mi się kołacze … skąd ja go znam?
"Pantagruel"... Skipper zacumował, poszedł się zapytać o wodę, a ja patrzę i patrzę i cały czas mam burzę w głowie. Pantagruel Pantagruel... skąd ja mogę znać ten jacht? Skipper po pewnym czasie podszedł do nas i zagadnął :
- Cześć! Jestem Michael Sinzel ...Skąd jesteście?
- Z Polski - odpowiedziałem bo faktycznie banerka pod moim salingiem jest bardzo mała więc mógł jej nie rozpoznać.
- A z Polski! A mój jacht też jest z Polski!’ – powiedział uradowanym głosem Michael .
I nagle olśnienie w mojej głowie!!! Ten piękny klasyczny kształt 140-stki to przecież Chrobry!
Chrobry na którym pływałem wieki temu! Słyszałem, że został sprzedany do Niemiec. Ale w życiu bym nie pomyślał ,że spotkam go po tylu latach- aż się wzruszyłem. Mówię do Michaela, że ja na tym jego jachcie pływałem 34 lata temu.
- Naprawdę? – z niedowierzaniem w głosie kontynuował nasz gość.
Słysząc rosnące zaskoczenie w jego słowach poczułem się troszkę jak dinozaur.
- Możesz mi coś o nim opowiedzieć bo chciałbym wiedzieć o swoim jachcie jak najwięcej a prawdę mówiąc niewiele mam informacji. - poprosił nasz gość.
W mojej głowie niestety też nie zachowało się zbyt wiele szczegółów historycznych. Z tego co pamiętam to po II wojnie światowej został on przekazany Polsce w ramach reparacji wojennych. Inne źródła mówią, że został wydobyty z dna zalewu szczecińskiego i odremontowany. Podobno służył do szkolenia młodzieży z Hitlerjugend. Potem był eksploatowany przez Polski Związek Żeglarski.
Ja na nim pływałem jako junga w Bractwie Żelaznej Szekli w 1979 roku. Jacht nie miał wtedy silnika i wszystkie manewry portowe wykonywaliśmy na żaglach. Potem, niestety, został sprzedany i słuch po nim zaginął. Aż do tego roku.
- Chcesz go zobaczyć w środku? - pyta Michael
- Jasne!Lecę po aparat - czekałem na tę propozycję.
Wejście z kei na klasyczną rufę przeciskając się poprzez olinowanie nie jest najprostsze ale jakoś wpakowałem swoje cielsko na historyczny pokład.
- Sorry za bałagan w środku- mówi Michael - ale rozumiesz załoga, Karaiby, luz…
Jasne pewnie, że rozumiem. Schodzimy na dół. Ponad 30 lat temu pływaliśmy bodajże w 12 osób i wydawał nam się taki przestronny, a teraz...
Jacht został troszkę przebudowany. Kabinę dziobową pomniejszono poprzez dobudowanie toalety. Lewą stronę messy też przebudowano likwidując jedną koje.
- Miałeś jakieś przygody podczas swojego pływania na tym jachcie ? - pyta Michael
- Oj tak! Miałem, miałem i to nie byle jakie - mówię.
- Opowiadaj!! - z błyskiem w oku prosił gospodarz.
Byłem załogantem. Wyszliśmy z Jastarni na rejs po Bałtyku. Szliśmy w kierunku półwyspu Helskiego aby go ominąć i wypłynąć na otwarte wody Bałtyku. Zapadła noc i moja wachta skończyła się więc poszedłem spać do kabiny dziobowej, którą zajmowałem z niejakim „Arabem” pełniącym oficjalna funkcje bosmana jachtu.
Nagle w środku nocy ktoś wali w forklapę nad moja głową i krzyczy:
- Jacek wstawaj! Natychmiast szybko! Troszkę się zdziwiłem, że coś się dzieje. Warunki na morzu były wręcz bajkowe: wiaterek słabiutki my na samych żaglach ( no bo silnika przecież nie było). Szliśmy może ze 2 węzły. Wychodzę na pokład a tu wysoko nad naszymi głowami wali światłem po oczach latarnia morska Hel. Siedzieliśmy na mieliźnie, na samym czubku półwyspu Helskiego. Całe szczęście, że prawie nie było fali.
Jak się okazało 2 oficer próbował określić naszą pozycję z namiarów i troszkę mu się zeszło ze wszystkimi obliczeniami i nie zdążył nanieść na mapę. Zresztą jak potem sprawdziliśmy z jego brudnopisu pozycję ustalił prawidłowo - tylko ciut za późno.
Kapitan zarządził , że spróbujemy się zepchnąć z mielizny za pomocą dużych drewnianych spinakerbomów. Ale gdzie tam , nie ma mowy choć wszyscy się naprężali z całych sił - nie da rady. „Stary” zauważył, że z łowiska schodzą kutry do Helu. Silnika nie mieliśmy ale mieliśmy sprawną VHF. Kapitan wpadł na pomysł, że zawoła jakiś kuter. Może któryś nas zaholuje do Helu. I rzeczywiście odezwał się jeden, który wyraził chęć pomocy. Okazało się jednak, że nie może podejść na odległość rzutu rzutką bo i dla niego jest za płytko. Stanął w dryfie w dość znacznej odległości.
- Chłopaki wiążemy wszystkie cumy i liny a ty „Arab” popłyniesz z holem na pontonie do kutra - zarządził Kapitan. Stworzyliśmy prowizoryczny hol i biedny „Arab” zniknął w ciemnościach nocy wiosłując pontonem do kutra. Hol dowiązany do kutra , „Arab” z pontonem z powrotem na pokładzie. Komunikując się przez VHF z kutrem rozpoczęła się akcja ściągania nas z mielizny . Nagle szyper kutra komunikuje, że... hol się gdzieś rozwiązał... Spojrzałem na „Araba”. -,, Współczuję ci stary’’- wyszeptałem ... I z powrotem „Arab” wyruszył w mroki nocy. Udało się !
Kochani rybacy, wspaniali ludzie morza, kochane chłopaki!!! Chrobry został ściągnięty z mielizny i na żaglach oczywiście weszliśmy do Helu, aby przede wszystkim kapitan mógł „rozliczyć” się z szyprem kutra. Niestety akcja nie obyła się bez echa. Wpływając do portu na szczycie główki stał bosman Helu. Przywitał nas słowami:
- No panie Kapitanie już myślałem, że będę po was wysyłał „ Ratownika”.
Wtedy dopiero wszyscy zdrętwieliśmy. Przecież weszliśmy na mieliznę czyli.... wypadek morski czyli... koniec rejsu! Przecież jak BOSMAN o tym wie to musi zgłosić, jacht musi przejść inspekcje PRS-u i jesteśmy w czarnej no... wiecie co. Koniec rejsu!
Po przycumowaniu kapitan ogłosił: - Kto co ma z „ fantów” niech daje. Idę rozliczyć się z szyprem i negocjować z bosmanem.
Negocjacje były... długie acz owocne. Kapitan lekko zmęczony oznajmił rano: - Możemy wypływać! Bosman o wszystkim zapomniał!!
Żeglarska przygodo trwać będziesz jednak! Niestety nie było już czym wznieść toastu za szczęśliwe ocalenie. Wypłynęliśmy na pełne morze. Znów noc, po odejściu od brzegu wiatr praktycznie siadł. Siedzę za sterem, oficer na pokładzie co jakiś czas schodzi zrobić pozycje, kolega na dziobie robi za „oko”. Przychodzi czas zamiany ról - ja na „oko” a kolega za ster. Wołam go szeptem bo reszta śpi wołam i nic... głośniej … nic.
Jezus Maria! Nie ma chłopa rzucam ster biegniemy z „pierwszym” na dziób a tam nikogo! Drzemy się już naprawdę głośno czując jak wszystkie włosy stają nam dęba. Ciemno jak w … i dalej nic.
- No wypadł za burtę, jak nic - mówi „pierwszy” - Leć budzić starego!!
Zrobiłem jeden krok w kierunku rufy i w tym momencie...Spod pontonu odwróconego do góry dnem, który był zasztauowany na pokładzie, wysuwa się nasze „oko”, strasznie ziewając i pyta: co się dzieje?
Uff miał chłop szczęście, że skończył się czas kar, rodem z Angielskiej Marynarki Wojennej. „Pierwszy” wycedził przez zęby z sykiem parę słów powszechnie uchodzących za obraźliwe, następnie przeszedł do umoralniającej pogadanki. Kolega złożył samokrytykę. Adrenalina opadła.
Żeglujemy dalej z prędkością 0,5-1 węzeł. Już się rozluźniliśmy, uspokoiliśmy. Nawet zażartowaliśmy z sytuacji. Znów podziwiamy piękno naszego Bałtyku otulonego czarną, dość ciepłą nocą. Wszystko wróciło do normy. Siedzę na „oku” kolega za sterem. Oficer robi swoje. Po jakiejś godzinie słyszę z prawej burty dum dum dum dum... na razie ciche ledwo słyszalne . Idę zameldować oficerowi.
- Z której strony słyszysz? - dociekliwie zapytał.
Ja mówię, że tak jakby z prawej burty ale lekko od rufy. Obaj wpatrujemy się w tym kierunku a dum dum dum dum... coraz głośniejsze. O! Widzę światła czerwone i zielone. Jest statek ale... on wali prosto w nasza prawą burtę! Pierwszy zszedł pod pokład zapalić nasze światła pozycyjne ( wiecie brak silnika – oszczędności energii) Teraz powinien nas zauważyć - mówi. Ale dum dum dum dum... coraz głośniejsze i wyraźnie widać, że nas NIE WIDAĆ!
- Dawaj latarkę poświecimy po żaglach - mówi pierwszy - To zawsze działa!
Świecimy a dum dum dum dum.. coraz głośniejsze i światła jego coraz bliżej a my … stoimy bo wiatru nie ma! Robi się znów nerwowo BARDZO NERWOWO!
- Budź Starego natychmiast! - dostaję polecenie. Budzę – kapitan wyskakuje na pokład,. Szybko ocenia sytuację i mówi : -… motyla noga! Próbuje ich wywołać przez VHF.
- Tu jacht Chrobry na pozycji... prędkość O, jednostka z mojej prawej burty czy mnie słyszycie?....
NIC. A dum dum dum dum.. już głośne jak cholera a odległość BARDZO NIEWIELKA.
- Pierwszy! Rakietnice i białe dawaj natychmiast! – kapitan zarządza w sekundę.
W tamtych czasach jacht był wyposażony w klasyczną rakietnicę ładowaną od tyłu i oprócz rakiet czerwonych były rakiety białe.
- Będziemy strzelać w powietrze? - pytam?
- To nie karnawał! - krzyczy kapitan - W nadbudówkę! W nadbudówkę mu wal!
Pierwszy się złożył jak stary snajper i pach! Za pierwszym razem trafił! ( musiało być naprawdę blisko) Magnezja rozbłysła potężnie na nadbudówce światłem atomówki. Nie minęło 5 sekund jak nagle usłyszeliśmy dum dum dum dum na 3 razy wyższych obrotach i kuter skręcił gwałtownie mijając naszą rufę w odległości może 10 metrów.
Uff, uff, uff - przeszedł... co za ulga!
Niemalże widziałem jak pierwszy, na wzór Clinta Eastwooda z nonszalancją zdmuchuje dym z lufy rakietnicy i mówi:
- Magnezja na nadbudówce nawet umarłego obudzi...v - rzucił dumnie.
Jak ochłonęliśmy a kuter się oddalił Kapitan opowiedział nam jak to szyprowie idąc na swoje łowiska nocą, wiązali szturwał liną i … szli spać. Cholerni rybacy pomyślałem.
- Świetna historia - powiedział Michael. -,Najbardziej zaskoczony jestem tym , że wszystkie manewry robiliście na żaglach, że nie było silnika?!
Niestety nie było więcej czasu na pogaduchy. Moja załoga wróciła z miasta i trzeba było wracać do roboty. Mam nadzieję że uda mi się jeszcze spotkać sympatycznego Michaela i jego wspaniałego Pantagruela, który dla mnie zawsze pozostanie Chrobrym.
P.S.
Ciekawy jestem kto i w jakich okolicznościach podjął decyzje o sprzedaży Chrobrego?.
A to informacje historyczne ze strony Pantagruela, które zebrał Michael:
Zaprojektowany w 1920 w Kilonii, w Niemczech, przez genialnego konstruktora Maxa Oertza. Zbudowany w oparciu o plany cesarskiego jachtu "Germania" w znanej stoczni Wilhelmsburg.
Pod koniec II wojny światowej, właściciel zatopił jacht na dnie portu Szczecin podobno aby uchronić od zniszczenia. Gdy został wydobyty z dna morza, (wg polskich źródeł był to rok 1948 ) otrzymał nowe struktury pokładu. Pomiędzy rokiem 1950 a 1985, brał z powodzeniem udział w wielu regatach Bałtyckich nosząc imię polskiego króla : "Chrobry".
W 1991 roku, Chrobry został odkryty przez niemieckiego wielbiciela, zakupiony i przeniesiony z Polski do Hamburga, gdzie był używany od czasu do czasu jako prywatny jacht.
Strona jachtu: classicsailing.de
Na Chrobrym pływali między innymi kpt Kazimierz Haska, który przyczynił się do wydobycia i wyremontowania jednostki w 1948 roku, odbywając na nim pierwszy rejs. Ludomir Mączka odbył swój pierwszy rejs kapitański w 1958 roku. Kpt Jerzy Radomski 1970 rejs na wyspy Kanaryjskie.
Jacek Szczepaniak
A tak wygląda "Chrobry" dzisiaj:
Załącznik:
Pantagruel, ex Chrobry.jpg [ 134.76 KiB | Przeglądane 21439 razy ]