Forum żeglarskie
https://forum.zegluj.net/

O karaluchach na jachcie rzecz.
https://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=39&t=4354
Strona 1 z 1

Autor:  Ania [ 6 lut 2010, o 19:09 ]
Tytuł:  O karaluchach na jachcie rzecz.

Karaluchy na jachcie.(błe)

Zawsze myślałam, że to problem zaniedbanych jachtów. Okazało się, że to problem jachtów długo przebywających na południu.
Nasz kłopot z tym robactwem zaczął się na Wyspach Kanaryjskich w 2007 roku i zakończył na też na Kanarach, ale w 2008 roku!

Karaluchy albo nabywa się wraz z zakupami albo same włażą na jacht. W 2007 roku na Gran Canarii był prawdziwy "wysyp" cucarach'ów.
Jak już są na jachcie, to początkowo pojawiają się sporadycznie w kambuzie, bakistach z jedzeniem, a na koniec mnożą się na potęgę i właściwie można je znaleźć wszędzie. W ciągu życia samica może złożyć do 70 kokonów. Larwy opuszczają je w optymalnych warunkach(temp.27°- 28°C) – już po 34 dniach.
Próbowaliśmy przeróżnych środków:
-spray'e - w "una secunda" zabijają robaka-ale tylko tego napotkanego, a co z reszą siedzącą w zęzie i rozmnażającą się... (?!)
-świece "dymne" - niestety nieskuteczne w "południowych" temperaturach... za to pięknie pokrywają wnętrze jachtu "szarą mgiełką" pyłu.
Słowem sami się gazowaliśmy, a robactwo dalej odbierało apetyt.

Najgorzej było "z nimi" na Balearach, po naszym powrocie z Ameryki Południowej - gorąco w jachcie, dużo jedzenia (bo i sporo załogi)-raj dla każdego karalucha-tylko się mnożyć - więc co się dziwić, że się mnożyły jak szalone!
Właściwie powrót Bergiem do Polski powstał "dzięki" ich obecności - stwierdziliśmy, że "weźmiemy" je mrozem naszej zimy ;)

Nie ustając w walce znów znaleźliśmy się na Kanarach...
...a tu otrzymaliśmy od naszych znajomych (którzy zresztą wybierając się swoim jachtem na rok na Kanary, nie wierzyli nam, że problem karaluchów jest taki dotkilwy) idelany sposób na zgładzenie robactwa.

Przepis jest lokalny, kanaryjski... nazwaliśmy go "brzuszki bambam"-od sposobu w jaki zostało nam przedstawione działanie specyfiku.

Oto recepta: zmieszać należy mleko skondensowane słodkie (Leche condensada) z kwasem bornym dostępnym w aptece (acido borico). Do mieszania trzeba włożyć rękawiczki (ja robiłam bez i mnie lekko uczuliło). Fromujemy kuleczki i rozkładamy w miejscach gdzie karaluchy najczęściej się pojawiają.
Kulki najlepiej położyć na kawałku folii lub worka - są tłuste i zostawiają plamy. Rozkładamy i czekamy... Efekt widać już po 7 dniach (też nie wierzyłam)... Karaluchy zjadają ten przysmak ze smakiem,a on powoduje, że "brzuszki im od tego pękają (bam bam!)".

Sposób może drastyczny, ale na prawdę karaluchy na jachcie to nic przyjemnego.

Na szczęście ten problem mamy już "z głowy".uff.

P.S. Kuleczki twardnieją i tak, raz na miesiąc trzeba je wymieniać.

Autor:  Cape [ 6 lut 2010, o 19:23 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Paczpan, to ja z karaluchami do tej Brazylii płynąłem ? Żadnego nie widziałem. :oops:

Autor:  elektryczny [ 6 lut 2010, o 19:24 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Ania z Berga napisał(a):
a on powoduje, że "brzuszki im od tego pękają (bam bam!)".

Łomatko, toż to nie humanitarne :D Biedne zwierzątka domowe, trzeba je polubić :mrgreen: Tak na poważnie, też na okrętach, na których służyłem mieliśmy te same problemy, jak widać to nie tylko dotyczy tropików. Tu w naszym klimacie też sobie nieźle żyją, okręty ogrzewane były przecie. Najgorzej bywało jak taka menda marynarzowi do zupy z sufitu wpadła :? .... cóż, trzeba było na łychę wziąć to ścierwo i z zupy usunąć na podłogę i butem "bam! bam!" :D

Autor:  Ania [ 6 lut 2010, o 19:31 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

cape napisał(a):
Paczpan, to ja z karaluchami do tej Brazylii płynąłem ? Żadnego nie widziałem. :oops:


To był dopiero początek i nie rzucały się jeszcze w oczy :) Potem było już tylko gorzej...
W Argentynie zaprosiliśmy rybaków z kutra obok na obiad... ktoś sięgnął po przyprawę, a tu spod niej jak torpeda po stole taki jeden przebiegł... ehhh... czerwono nam się zrobiło na policzkach, ale spotkaliśmy się ze zrozumieniem.
Teraz się z tego śmiejemy, ale było nam nieprzyjemnie. Nie było na nie sposobu.

Autor:  Macieq [ 7 lut 2010, o 11:58 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Aniu, to ciekawe, co napisałaś :) Sposób jest pewnie dobry nie tylko na jachcie, ale wszędzie, gdzie występują karaluszki. Ja kiedyś przeżyłem szok podróżując po Iranie, gdy zapaliwszy światło w toalecie na stacji benzynowej, zobaczyłem setki wielkich karaluchów :evil:

Autor:  Maar [ 7 lut 2010, o 12:52 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

To ja tylko dodam, że kwas borny działa także na inne paskudztwa z większą niż u ludzi ilością nóżek (np. mrówki, takie cholery z wielkimi ślepiami, pluskwiaki, świerszcze i pewnie z milion innych diabłów).
W przypadku silnej plagi jakiegoś wielonożnego świństwa, można oprócz serwowania kwasu w opisanej przez Anię formie mleczno-kulkowej zastosować na jachcie "uderzenie totalne" - trzeba uformować z torebki ze specyfikiem mieszek i robiąc tytu-tytu torebeczką, rozpylać kwasior wszędzie gdzie się da.
Ilość rozpylonego na powierzchnię kwasu ma być taka "żeby go widać nie było" i powinno się lecieć "po wsiem".
Wcześniej - przed użyciem - dobrze jest sprawdzić swoją osobniczo zmienną wrażliwość na kwas borny. Generalnie on nie jest szkodliwy, nic się nie stanie gdy jego niewielką ilość zjemy. Jedynie co, to trzeba uważać na rany, żeby nie dostał się do krwi, bo coś podobno robi z nerkami.

Autor:  Ania [ 7 lut 2010, o 21:15 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

elektryczny napisał(a):
Łomatko, toż to nie humanitarne :D Biedne zwierzątka domowe, trzeba je polubić

Próbowałam... wmawiałam sobie, że "to" jak biedronka... ale te ich okropne wąsy... i biedronko leć do nieba... i psik go sprayem i w "una secunda" karaluch nogami do góry (a jego dusza w niebie rzecz jasna)... mam wiele "skalpów" na koncie... za wszystkie grzechy serdecznie żałuję :)
Teraz kwas borny załatwia za mnie wszystkie porachunki z robalami.

Autor:  wlodwoz_old [ 9 lut 2010, o 18:03 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Największy, rekordowy karaczan widziany przeze mnie w Sajgonie, miał 12, no mniej, tak ok.5 cm wzdłuż. Bałem się, że kapeć to za słaba broń. Bydlę było zbyt opancerzone! Chyba żyje do dziś!

Autor:  Macieq [ 9 lut 2010, o 20:24 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

wlodwoz napisał(a):
Największy, rekordowy karaczan widziany przeze mnie w Sajgonie, miał 12, no mniej, tak ok.5 cm wzdłuż. Bałem się, że kapeć to za słaba broń. Bydlę było zbyt opancerzone! Chyba żyje do dziś!

Wniosek: w Sajgonie chodzimy cały czas w butach :)

Autor:  WhiteWhale [ 12 lut 2010, o 08:11 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Moje doświadczenia z karaluchami (prusakami - podobno w Prusach nazywają je szwabami) pochodzą z własnego mieszkania na 10 piętrze w budynku ze zsypami. Te ruchliwe zwierzątka doprowadzały nas do rozpaczy. Za czyjąś poradą zakupiłem w wyspecjalizowanym sklepie specjalne specyfik za zabójczą cenę. Maź wyciskaną z tuby umieściłem w kilku podejrzanych miejscach, w szczególności koło przepustów instalacji wodnych i grzewczych w podłodze. Zwierzątka zrobiły się od razu duuużo powolniejsze i te zatrute wracały do swoich gniazd, zanosząc tam truciznę. W ciągu kilku dni zniknęły. Po kilku tygodniach operację należało odświeżyć, ale trzeba doprawdy mikroskopijnych ilości, więc owa cena nie była straszna. Zaopatrzyliśmy nawet sąsiadów. Myślę, że równie dobrze zadziałałoby i na morzu.

Autor:  Maar [ 12 lut 2010, o 11:35 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Wielorybie, ale co to za mazia? Znaczy się, jak ona się nazywa?

Autor:  Macieq [ 12 lut 2010, o 13:13 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Krótkie opowiadanie dot. insektów.
Któregoś razu w mojej kuchni pojawiły się mrówki - takie maciupeńkie, więc pewnie mrówki faraona.
Na początku były to pojedyncze sztuki, więc się tym nie przejmowaliśmy. Jednak było ich coraz więcej, w końcu problem należało rozwiązać. Przeprowadziłem śledztwo w wyniku którego okazało się, że mrówki wędrują do kuchni z tarasu. Było to o tyle interesujące, że taras jest oddalony od kuchni o dobre kilkanaście metrów. Mróweczki wytyczyły sobie ścieżkę przez nieszczelność drzwi balkonowych, następnie pod ścianą, pod kanapą i dalej wzdłuż ściany do kuchni. Były mało widoczne, bo w kolorze podłoża.
Po dokonaniu inspekcji i opracowaniu planu ratunkowego, udałem się do sklepu chemicznego, w którym nabyłem jakiś specyfik w sprayu zwalczający owady. Wypsikałem w kilku miejscach ścieżkę mrówek. No i jak myślicie, co się stało?
Otóż mrówki zniknęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Konkluzja jest taka, że odpowiedni specyfik i na dodatek dobrze zaaplikowany zniszczy każdego insekta :)

Autor:  WhiteWhale [ 12 lut 2010, o 13:17 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Maar napisał(a):
Wielorybie, ale co to za mazia? Znaczy się, jak ona się nazywa?

Specyfik znajduje się aktualnie w Warszawie u Kuby. Prześlę Ci telefon i zadzwoń wieczorem.

Autor:  Ihor [ 17 mar 2010, o 12:50 ]
Tytuł:  Re: O karaluchach na jachcie rzecz.

Mrówki ... to cenna informacja (ta z kwasem bornym tylko jeszcze muszę na wiki wybadać wpływ na ludzi ) Mnie niestety mrówki psują życie , nie tyle w mieszkaniu ile w pracy (sklep spożywczy), i ciągle wracają niestety. wiec chyba zastosuje bombardowanie Kwasem Bornym , a co do mrówek , to z tego co wiem to to stworzonko porusza się po ścieżkach które zostały oznakowane chemicznie tj. przez feromon , wiec kiedyś postanowiłem to sprawdzić (jak miałem inwazje w domu ). Dlatego właśnie odnalazłem ich ścieżkę i postanowiłem prysnąć raz dezodorantem w sprayu. To co się potem stało przeszło wszelkie pojęcie , bo tysiące mrówek zaczęło rozłazić się we wszystkich kierunkach (widok niezapomniany) , ale powiem szczerze już następnego dnia odnalazły się i znowu rozpoczęły szturm (to tak w ramach ciekawostki)

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
https://www.phpbb.com/