Witam,
Ośmielony
opisami rejsów niewielkimi łódkami po Bałtyku, zamieszczam również wspomnienia z naszego rejsu.
Łódka:
S/y "Gem" ma dwa miecze (dziobowy i rufowy), pomiędzy nimi (od sezonu 2009) przykręcany jest do falszkila mały bulbkil.
Długość: 8 m
Szerokość: 2,5 m
Zanurzenie: 1,1 m (na morzu); 0,45 m (na śródlądziu)
Wyporność: 2500 kg
Powierzchnia żagla: 26 m2
Silnik: Farymann Diesel 7 KM
Udoskonalamy ubiegłoroczną nowość, a mianowicie niewielki, przykręcany do dna bulbkil, napełniany kostkami ołowianymi. W zeszłym roku sprawdził się znakomicie, więc teraz poprawiamy jedynie drobne niedociągnięcia.
Bulbkila używamy jedynie pływając po morzu. Na Zalewie Zegrzyńskim, gdzie „Gem” stacjonuje, nie jest potrzebny, bo łódka ma miecze i wystarczająco dużo balastu wewnętrznego.
W „morskim set-upie” mamy 1,10 m zanurzenia i w sumie około 700 kg balastu, umieszczonego w dnie, mieczach, falszkilu i bulbkilu.
Z uwagi na przewidywane dłuższe przeloty na pokładzie pojawiają się:
- autopilot
- Navtex
- chartplotter z całym Bałtykiem na C-Mapie, zespolony z echosondą i logiem.
Na Wybrzeżu meldujemy się 4 lipca 2010 roku. Niestety, dźwig w JK Stoczni Gdańskiej w Górkach Zachodnich jest chwilowo nieczynny, więc ruszamy do NCŻ. Po odstaniu godziny w kolejce do dźwigu i przykręceniu do dna balastu, bosman zrzuca nas na wodę. Stawiamy maszt, ale taklujemy się już w JK Stoczni Gdańskiej. Samochód oraz przyczepę zostawiamy w Jachtklubie im. Conrada - bo taniej.
We wtorek raniutko „Gem” wychodzi w morze. Kierunek: Władysławowo. Pod Helem nasze ambicje studzi tężejący wiatr – 6B w dziób - wchodzimy do Helu. Stajemy burta w burtę z "Burym Kocurem 3".
Wiatr trochę się uspokaja w piątek, więc płyniemy do Władysławowa. Postój jachtu do 8 m długości kosztuje tu 30 zł, w tym prąd i woda, ale „socjal” - szkoda gadać, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość kabin i ceny...
Wobec sprzyjających prognoz (niestety tylko radiowych, wciąż brak Wi-Fi w porcie) już w sobotę rano wychodzimy na Gotland. Wiatr słabiutki, więc wspomagamy żagle silnikiem. Noc bez przygód, piękne gwiaździste niebo i księżyc oświetlający morze przed dziobem, a ranek wita nas kompletną flautą i widokiem południowych skał Gotlandii.
Po 32 godzinach, cumujemy w Burgsvik Gasthamn. Foldery i mapki turystyczne dostępne u bosmana.
Po zasłużonym odpoczynku płacimy za postój (120 SEK) - w cenie oczywiście prąd, woda, WC, a prysznic płatny o ile pamiętam 2 SEK od osoby.
Następnego dnia rano ruszamy do Visby. Wiatr zmienny, więc częściowo na silniku, częściowo na żaglach przechodzimy między Stora Karlso i Lilla Karlso. W południe jest już tak gorąco, że nie potrafimy odmówić sobie przyjemności kąpieli w morzu, a do portu wchodzimy po 1600. Znajdujemy jedno wolne miejsce w basenie jachtowym YA, między motorówkami.
Marina bardzo ekskluzywna, toalety na karty, a rachunek – w naszym przypadku 200 SEK za dobę – pokrywa się przy opuszczaniu Visby. Wi-Fi niestety płatne dodatkowo – 60 SEK za 24h. Ale na plus obsłudze zaliczamy podniesienie polskiej flagi.
Mamy drobną awarię silnika - naprawa zatrzymuje nas w porcie jeden dzień, a w międzyczasie zwiedzamy miasto, a właściwie tylko najstarszą jego część.
Spacer po porcie ujawnia pierwszą polską łódkę spotkaną w czasie tego rejsu - Delphię „Cedar”.
Następnego dnia opuszczamy basen YA, na stacji benzynowej uzupełniamy braki w paliwie i przestawiamy się do basenu YB, gdzie jest jakoś tak spokojniej.
Miasto jest przepiękne, ale ten gwar i tłumy turystów to nie dla nas, więc jak tylko udaje się dojść do porozumienia z silnikiem, płacimy za postój, sprawdzamy prognozy, ściągamy aktualne GRIB-y i około 0400 rano wychodzimy z portu. W główkach mijamy wchodzącego do portu „Merkurego”, czyli „zaliczamy” już drugie polskie spotkanie.
Początkowo, zgodnie z prognozami, mamy mokrą halsówkę pod 5-6B, a po południu wiatr słabnie i odkręca na SE. W Vastervik cumujemy po 16.
Vastervik jest piękne! Śliczne, zadbane kamieniczki, równe chodniki, przystrzyżone trawniki, fontanna w zatoce morskiej, most zwodzony, ruiny zamku...
Następnego dnia ruszamy na południe. Do upatrzonej w przewodniku zatoczki mamy jakieś 20 Mm. W wąskich przejściach na silniku, na szerszych rozlewiskach na żaglach i po kilku godzinach docieramy do wąskiej cieśniny Djupesund, która wprowadza nas do cichej i dobrze osłoniętej zatoczki Bredvik na półwyspie Skavdo. Kotwica z rufy, cumy dziobowe do sosenki i kamienia... Pięknie! Kąpiemy się w ciepłym morzu, pływamy pontonem po okolicy, spacerujemy po skałach.
Następnego dnia rano ruszamy na południe, na wyjściu ze szkierów spotykamy polski jacht „Mechatek II” (trzeci jacht pod biało-czerwoną banderą), wpływamy w Kalmarsund i po kilku godzinach schodzimy z wyznaczonego pławami toru i skręcamy do wcześniej wytypowanej na podstawie przewodnika zatoczki na wyspie Stora Kattelso. Ciągła kontrola głębokości i już po chwili cumujemy dziobem do skał. Śliczna zatoczka i to tylko 6,5 Mm na północ od Oskarshamn.
Powoli kończą się nam zapasy, więc następnego dnia ruszamy „do cywilizacji”. Już od rana widać,zbliżającą się burzę, ale mimo to wypływamy z nadzieją, że zdążymy do portu. Nie zdążyliśmy – potężna ulewa i wichura łapie nas około 1,5 Mm od Oskarshamn i zapędza awaryjnie do prywatnej (może klubowej?) przystani Kolbergavik. Przeczekujemy nawałnicę przy burcie jakiegoś miejscowego 40-stopowca.
Po wszystkim ruszamy do Mariny Badholmen w Oskarshamn. Cumujemy między Y-bomami i płacimy 130 SEK.
Kolejny skok do Kalmaru zajmuje nam cały dzień i po dotankowaniu paliwa cumujemy w Marinie Olandshamnen. Wcześniej, jeszcze przed mostem, wymieniamy pozdrowienia z załogą ostatniej polskiej łódki spotkanej w Szwecji, Albin Vegi o imieniu „Iga”.
W Kalmarze stoimy dwa dni, korzystamy z płatnego Wi-Fi (20 SEK za 24h) i uzupełniamy zapasy.
Do Bergkvary ruszamy przy ładnej, słonecznej pogodzie i niewielkim zachmurzeniu. Początkowo płyniemy ostrym bajdewindem, by po południu uruchomić silnik i wejść do portu podejściem północnym. W Bergvarze odpoczywamy, uzupełniamy zaopatrzenie. Jedziemy autobusem do Karlskrony, aby dostarczyć na pokład promu 1/3 naszej załogi, która musi już wracać do domu.
Pozostałej dwójce też kończą się urlopy, a na Bałtyku sztorm 9B... Dopiero po dwóch dniach ruszamy w okrojonym składzie do Kristianopel, skąd we wtorek rano, po zatankowaniu wody, naładowaniu akumulatorów i sprawdzeniu prognozy radiowej oraz internetowej (płatne Wi-Fi) ruszamy do Polski. Podejmujemy decyzję, żeby iść prosto do Helu.
Plany weryfikuje nadane przez Witowo Radio ostrzeżenie o sztormie. Decydujemy się zawinąć do Władysławowa. Cumujemy w tężejącym już wietrze i ulewnym deszczu. Klarujemy łódkę i czekamy na korzystne meteo dwa dni.
Wreszcie w piątek 29 lipca, po wysłuchaniu aktualnych prognoz i konsultacjach z sąsiednimi załogami, ruszamy do Górek Zachodnich. Prognozy oczywiście się nie sprawdzają co do kierunku wiatru i mamy halsówkę pod 5B. W Górkach meldujemy się wczesnym popołudniem.
Jeszcze tego samego dnia kładziemy maszt i w sobotę ruszamy z łódką na przyczepie do Jadwisina, gdzie wodujemy naszego „Gema”.
Przepłynęliśmy niewiele, bo trochę ponad 600 Mm w czasie czterech tygodni, ale były to w końcu wakacje, a załoga rodzinna nie sprzyjała typowym wachtom
P.S.
Zdjęcia dostępne tu:
http://picasaweb.google.pl/VoytasL/2010BaTyk#Pozdrawiam
WojtekM