TLDR: Co ja sobie zrobiłem? Ano kupiłem sobie jacht.
To tyle, cześć!
Dłuższa wersja dla cierpliwychCi, co mnie znają, wiedzą, że jak tylko przekroczyłem magiczną dziesiątkę, papcio postanowił, że trzeba by mnie nauczyć żeglarstwa przez duże Że. I tak zaczęła się moja przygoda - nie powiem, mil morskich nazbierało się, że ho, ho. Ledwo lat 16, a już 20 tysięcy mil w kapciach. Chwila później - sternik jachtowy wszedł mi do CV. Franek Haber wtedy spojrzał na mnie i mówi:
“Młody, czas, żebyś teraz ty nauczył innych, jak się nie utopić na jachcie.”No to trzy lata z Almaturem w Giżycku minęły mi szybko niczym moje zainteresowanie zbieraniem znaczków, a po drodze coś tam do głowy powsadzałem całemu tuzinowi nowych żeglarzy jachtowych. Potem były moje pierwsze rejsy kapitańskie na Morzu Śródziemnym, na takich mniejszych wannach, coś koło 35 stóp. A potem… bum! Studia, robotę złapałem, a z rzeczywistością dorosłego życia zderzyłem się czołowo. Przynajmniej sternik morski mi wtedy jeszcze wszedł do paszportu. Studia się rozciągały jak guma w gaciach, głównie dlatego, że zająłem się fachem wcześniej niż by wypadało. Po inżynierze dostałem się na magisterkę do Danii. Tę jednak ukończyłem na czas. I bach, nagle praca i dalsze wyzwania asymilacji w Danii. I najgorsze - lukrecja.
A w tym czasie coraz więcej pytań:
“Młody, co z tobą? Zrezygnowałeś z pływania?” A ja po prostu nie miałem jak. Życie mnie trochę przygniotło. I tak, chodzę od lat i roznoszę mieszkanie, bo człowiek bez regularnego pływania rozdrażniony jak świnia na diecie. I jakby nie mogło być gorzej, lokalni Aborygeni, tu, w LEGOlandiii, nie czarterują jachtów! Miliard jachtów dookoła, a wszystkie prywatne. No i dupa blada.
Od 2018 roku tak sobie dumam, że może kiedyś kupię jacht. Papcio w ostatnich latach oczywiście powtarzał swoje, jak słyszał co nowe pomysły na ten temat:
“Młody, po co ci to, jacht to czarna dziura bez dna!”. Więc ja bujam się z tą myślą, próbuję siebie przekonać, że może coś małego wystarczy – sunfish może, albo jaki laser. Ale potem dochodzę do wniosku, że brakuje mi tej przestrzeni, tego uczucia wolności, żeby popłynąć gdzieś dalej, zanocować na jachcie. A do tego ostatnio to już zacząłem często myśleć, że potrzebne mi takie miejsce ucieczki, taki ogródek działkowy, dodatkowe metry kwadratowe, aby i z mieszkania uciec raz na jakiś czas. A co, gdyby ten ogródek działkowy był na wodzie…?
Po śmierci ojca zacząłem o tym myśleć jeszcze więcej, a rozmowy z
Andrzejem Minkiewiczem, oraz konsultacje z
Zientarą i Piortkiem Kulczyckim tylko mnie utwierdziły, że potrzebuję coś małego do pływania pod ręką, ale w granicach rozsądku, aby w razie czego sprzedać to coś w cholerę, bez większych strat.
No i tak sobie ustawiłem kryteria: kabina, kibel z drzwiczkami, zbiornik gówna (ma się tę kindersztubę) - takie tam podstawy. No i stan techniczny - ma być w porządku, żebym nie musiał od razu łatać dziur w portfelu (i jachcie).
Ostatecznie padło na Trio 80 z 1981-go roku. Lokalny Aborygen z Aalborga oddał mi ją za grosze, a ja uznałem, że to była cena, której nawet nie warto było negocjować (no dobra, może odrobinkę zbiłem cenę…), zważywszy na to, co jacht oferował już na starcie, i na jego stan techniczny. Zostało tylko przeprowadzenie jachtu do Aarhus.
Ale o historii przeprowadzki jachtu z Aalborga do Aarhus to już może opowiem przy innej okazji. I tak po tym tekście macie pewnie już dość czytania tego wątku po pierwszym poście…
.
PS. Dane techniczne:
Firma: Trio Boats (SWE)
Model: Trio 80
Rok: 1981
LOA: 26.41 ft / 8.05 m
LWL: 22.15 ft / 6.75 m
Szerokość: 9.19 ft / 2.80 m
Tonaż: 6,834.33 lb / 3,100 kg
Balast: 3,086.47 lb / 1,400 kg
Maksymalne zanurzenie: 4.92 ft / 1.50 m
Gł. materiał balastu: Ołów
Projektant: Hans Blomstergren
Media do śledzenia:
InstagramStrona/blog