Forum żeglarskie https://forum.zegluj.net/ |
|
Blog z II etapu rejsu Wyprawa Arktyczna 2013 https://forum.zegluj.net/viewtopic.php?f=72&t=16524 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Kuracent [ 3 wrz 2013, o 20:21 ] |
Tytuł: | Blog z II etapu rejsu Wyprawa Arktyczna 2013 |
15 czerwca 2013 Część załogi jest już zaokrętowana. Inni dopiero dolatują. Niektórzy z Kaliningradu, inni z Warszawy i Wrocławia. Na lotnisku drobne kłopoty, bo wiza jednego z załogantów nie została początkowo uznana, gdyż była lekko naderwana. Biurokracja w Rosji jest potężna. Na szczęście udało się to po kilkudziesięciu minutach wyjaśnić. Jedziemy do mariny taksówką (1700 rubli). Po drodze widać monumentalne post-radzieckie budowle. Nie ma jednak za bardzo czasu na rozglądanie się, bo opowiadamy sobie ciekawe historie naszych poprzednich podróży i poznajemy współzałogantów, z którymi przyjdzie nam żyć na małej powierzchni trzy tygodnie. Marina jest nowoczesna. Ma toalety i prysznice w bardzo dobrym stanie. Na początek trzeba się zasztauować. Jest też sporo drobnych prac na jachcie, jak to zwykle bywa przed wypłynięciem. Do centrum miasta już nie zdążymy. Zwiedzamy więc tylko okolice pobliskiej stacji metra. W Rosji ludzie ubierają się trochę inaczej niż w Polsce (jest inna moda). Zdecydowanie więcej kobiet chodzi w szpilkach. Poza tym trudno odróżnić te okolice miasta od innych europejskich. No, może po napisach w cyrylicy. Zmęczeni podróżą i całym dniem wracamy na jacht i chcemy zasnąć. Nie jest to łatwe (mimo zmęczenia), bo jest jasno. No tak! – Białe noce. Po pewnym czasie przychodzą woluntariusze od organizatorów i chcą, abyśmy wszyscy poszli na ogólną imprezę wszystkich załóg … na pomoście przed jachtem Piotr I. (Wtedy jeszcze nie wszyscy słyszeli o tym słynnym jachcie). Nie wszyscy się obudzili. Atmosfera jest doskonała, jak to zwykle między żeglarzami. Rozmawiamy o wszystkim. O poezji. Ktoś recytuje fragmenty literatury rosyjskiej. Rozmawiamy o Okudżawie. Ktoś z Rosjan był na festiwalu w Krakowie poświęconemu Jego twórczości. Opowiadamy jak bardzo jest ceniony w Polsce i jaką rolę odgrywał u nas za czasów komuny. Rozmawiamy o tym, gdzie płyną teraz a gdzie byli poprzednio. Rozmawiamy po rosyjsku. Tzn. staramy się. Gdy brak nam słów, pomagamy sobie angielskim. No i oczywiście z Finami czy Norwegami pozostaje to jedyna forma komunikacji. W tłumie wyróżniania się jeden Rosjanin. Nie wiadomo dlaczego, ale odnosimy wrażenie, że to musi być dobry żeglarz. W ciągu dalszej rozmowy okazuje się, że to Danił, główny Organizator regat „Adventure Race 80 dg”. Dowodził załogą jachtu Piotr I w 2010, gdy jako pierwszy jacht zrobili w jednym sezonie przejście północno-wschodnie i północno-zachodnie! Poznajemy też Pawła z jachtu Lady Dana 44, którym dowodzi Ryszard. Okazuje się, że polska ekipa chce w tym roku powtórzyć ten wyczyn, tyle, że na trasie Sopot-Sopot. Pytaniom nie było końca. Jesteśmy pod wrażeniem. Jacht jest doskonale przygotowany do arktycznej wyprawy. Czas szybko mija i jest już 0330. Chcemy iść spać. Ale oto do portu wchodzi kolejny polski jacht – Operon. Kapitan jachtu miała kłopoty wizowe. Będzie musiała na parę dni wrócić do kraju. W tym czasie zastąpi Ją rosyjski skipper. I właśnie wracają po kilkugodzinnej nauce manewrowania, gdzie Marta przekazywała swą wiedzę i doświadczenie. Operon jest bowiem nietypowy. Ma dwie płetwy sterowe. Widząc wchodzący w nocy Operon biegniemy, aby pomóc w manewrach portowych. Potem idziemy spać. A przynajmniej próbujemy. Ale jest trudno – bo jest już jasno. Niektórzy będą tej nocy spać zaledwie … godzinę. Ale szkoda życia na spanie – rano trzeba wcześnie wstać… 16 czerwca 2013 Budzimy się rano, bo o 0800 otwierają stację benzynową. Chcemy być pierwsi, aby nie stać w kolejce i szybko udać się na zwiedzanie. Zatankowanie zbiornika 1000-litrowego + 9 kanistrów * 25 litrów trwa długo. Do tego jeszcze parę mniejszych kanistrów na benzynę. Na szczęście diesel i benzyna w Rosji są tanie (32 ruble/l.). 1 rubel=10 groszy. Tym niemniej 90% kasy jachtowej przeznaczonej na 21 dni poszło już … drugiego dnia rejsu. Szybkie śniadanie i idziemy do metra. Metro w Petersburgu ma bardzo długie schody ruchome. Podróż z poziomu ulicy do peronu trwa zatem parę minut. Koszt metra to 28 rubli za żeton. Można na nim jeździć wielokrotnie przesiadając się na inne linie, aż do wyjścia z metra. Oprowadza nas Bianka. Nas tzn. połączone załogi Barlovento II i Lady Dana 44. Bianka jest Polką mieszającą w Petersburgu, bo tu pisze pracę doktorską. Ma Ona ‚fioła’ na punkcie cara Mikołaja II. Wie o nim wszystko. Zwiedzamy to, co każdy turysta „musi” zobaczyć, choćby z zewnątrz. Newski Prospekt. Widzimy bar, gdzie Puszkin był ostatni raz. Także kilometrową kolejkę do Ermitażu. Pałac Zimowy. Aurora. Widzimy nietypowy pomnik Piotra I z małą głową. Podobno jest to jedyna prawdziwa rzeźba. Inne są wyidealizowane. Jemy bliny. Tak naprawdę to taki rosyjski odpowiednik naleśników. Podawanych na różne sposoby z różnymi dodatkami. Pijemy kwas chlebowy. Smakuje jak mieszanka coca-coli i piwa. Ale jest smaczne i gasi pragnienie. Potem rozkładamy się na trawniku i odpoczywamy. I szybki powrót na jacht (w międzyczasie ostatnie zakupy: zapałki i zapalniczki). Do 2300 powinniśmy być gotowi do odpłynięcia. Wcześniej prysznice, bo nie wiadomo czy i kiedy będzie następny? Na jachcie nie ma żadnego prysznica. Nawet na zimną wodę. Spieszymy się, bo o 0200 mają otworzyć mosty. Miniemy ich kilka a może nawet kilkanaście. Straciliśmy rachubę. Po minięciu ostatniego z nich robimy krótki desant. Wysiadają z naszego jachtu woluntariusze (zziębnięci na kość mimo, że daliśmy im koce) oraz… pilot. Tak! Bo na Newie pilot jest obowiązkowy! Nawet na małych jachtach. Podobno kosztowało to 1500 euro za 12 jachtów! Po drodze holował nas jacht Anne Margerithe. Dlaczego? Bo miejscami na Newie jest tak silny prąd (szacujemy go na 5 węzłów), że nie dalibyśmy sami rady. 17 czerwca 2013 Wreszcie dopływamy. No prawie dopływamy. Bo kapitan zauważyła awarię: nie ładują się akumulatory. Cumujemy alongside do Operona w Schlisselburgu. I wzywamy pomoc. Mechanik przyjedzie późnym wieczorem. Długo próbuje naprawić silnik. Konkluzja jest taka, że trzeba dać do remontu alternator i a być może także wymienić regulator napięcia. Po jachcie, do którego documowaliśmy kręci się jakiś elegancko ubrany Jegomość. Z całą pewnością nie jest z tego jachtu. Ale od czasu jak na nasz jacht wtargnął gość w slipkach i wyskoczył z naszego pokładu do wody – już nic nas nie dziwi. Po ciężkim dniu idziemy do czegoś, co trzeba chyba nazwać pubem. Bo idziemy na piwo. (70-80 rubli). Niezależne nasze grupy zaczepi On mówiąc, że był w Polsce i koniecznie zaprasza nas do … swojego domu. No to idziemy. Po drodze pokazuje miasteczko i opowiada jego historię i okolicy. Okazuje się, że ma bardzo wypasioną willę. Ale to złe określenie. Może twierdzę? Gospodarstwo rolne? Pokazuje nam wieżę górującą nad bramą. A w niej m.in. … zbroja polskiego huzara. Oraz gitara. Pytamy, kto gra na niej? - Moja żona. Gra na siedmiu instrumentach. Sasza pokazuje nam swoje kozy alpejskie. - Skąd taki pomysł? - Dowiedziałem się, że ten gatunek mleka jest zdrowy dla dzieci. Zaczął od jednej a teraz ma ich siedem. Potem poczęstuje nas kozim mlekiem. Widać, że nie jest Mu obojętny los zwierząt. Buda dla psa jest tak wielka, że mogłoby tam spać kilka osób. Wchodzimy na górę, do pokoju gościnnego. Wcześniej na dworze zostawiamy obuwie. Wita się z trójką dzieci i opiekunką. Widzimy pianino, prosimy więc najstarszą (ok. 5-letnią) córkę, aby zagrała. I zagrała. Z sercem i bardzo dobrze technicznie. Po pewnym czasie przychodzi piękna żona gospodarza. Uśmiechnięta wita się z nami, ale przeprasza nas na parę minut, bo musi przywitać się i ogarnąć dzieci. Okazuje się, że dowiedziała się telefonicznie od męża, że będą mieli gości. Prosto po pracy pojechała po zakupy. Mówi, że normalnie jechałaby kilkanaście minut a przez nasze regaty i zamknięte mosty jechała ponad dwie godziny. Mówi to śmiejąc się. Nie widać u Niej złości. Pytany przez nas synek, ile ma lat, nie odpowiada. - Ma 2,5 roku ale nie mówi. Póki co uważa, że nie ma z nami o czym mówić. – Śmieje się gospodyni. I dodaje: - Córka mając niewiele ponad rok recytowała bajki a synek nie mówi. Dziwne. Ale tak już jest. Po chwili jednak dziecko mówi: - Papa! Papa! – wskazując tatę. - On widzi ojca dwa razy w miesiącu, bo mąż jest w rozjazdach. W te dni, które jest ojciec, mówi, że nie chce bawić się z mamą. Mija północ a dziecko nie zasypia. - On tak zawsze? - Nie. Tylko, gdy jest mąż. W międzyczasie gospodyni przynosi coraz to nowe sałatki, przysmaki i słodycze. - Według badań lekarzy trzeba jeść słodycze przed mięsem. Wtedy jest inna przemiana materii. – Po takim argumencie – jemy. Okazuje się, że gospodyni do 17-tego roku życia sporo żeglowała. - Każdego roku miesiąc po Ładodze. Najczęściej w sierpniu. Wtedy bywa sporo sztormów na Ładodze. - Ale w czerwcu i lipcu nie macie się czego obawiać. – uspokaja nas. Rozmowa przechodzi na żeglarstwo. Gosia jest zmęczona i mówi: - Kapitan nigdy nie śpi! - Kapitan nikagda nie spit! – powtarza Polina. Gosia opowiada dlaczego tak jest… 18 czerwca 2013 Około północy podano szaszłyki. Olbrzymy domowej roboty. Do tego owoce i surówki. Herbata czarna z tymiankiem i jeszcze inna. Wołodia był w ekipie w 2010 roku, która zrobiła w jednym sezonie przejście północno-wschodnie i północno-zachodnie. Opowiada o swoich przygodach. O morzu Barentsa. O tym jak widział pomysłowe białe niedźwiedzie. Przy skale ptaki miały gniazda i jajka. Niedźwiadek wszedł na górę skały zrzucając kilka kamieni i robiąc małą lawinę. Po chwili zszedł na dół i zebrał swój obiad. Na koniec Polina zagrała dla nas kilka utworów na harfie. Gospodyni odwozi nas na jacht i umawiamy się na popołudnie na Ich wizytę na naszym jachcie. O godzinie 0800 zamówiliśmy ruską banię. Dlatego umówiliśmy się z załogą Operona, że o 0700 przestawimy jachty odwrotnie, tak aby nie blokować Im wyjścia z przystani. Rano mówią, że chcieliby to zrobić o 0800. Ostatecznie zaczynamy przestawiać jachty o 0745 i nie ma nas o 0800 w saunie. Pani z obsługi dzwoni do Gosi, na rosyjski numer, czy przyjdziemy? Oczywiście. Jesteśmy spóźnieni a czas liczy się od 0800. Za 1,5h. dla 6 osób zapłacimy 1750 rubli. Ruska bania doskonale odświeża nas. Przy okazji zastępuje nam też zwykły prysznic. Po wyjściu na dwór przez kilka minut leżymy na ławkach. Jest świetnie! Szykujemy się na wycieczkę. Starsza pani zaczepia nas informując, że pobliska toaleta kosztuje jedyne 15 rubli. Jest też opcja prysznica i basenu. - Ja tu jestem taka dyrektor przystani. – mówi. Nazywanie tego czegoś przystanią jest nadużyciem semantycznym. Jedną z cum musieliśmy zakończyć wbijając kołek do trawy. Jedziemy zwiedzać Schliesselburg. Przejazd motorówką trwa 5 minut i kosztuje 75 rubli w jedną stronę. Wejście do twierdzy 160 rubli. Ale warto wydać. Twierdza robi wrażenie. Podobno nikomu nie udało się uciec. Wokół jest silny prąd. Podobno dwóch olimpijskich mistrzów w pływaniu próbowało i nie udało im się. Już Piotr Wielki zdawał sobie sprawę ze strategicznego położenia wyspy i kazał zbudować tu potężną twierdzę. Później było tu także więzienie. Widzimy celę nr 2 i opis w cyrylicy: „Ludwik-Taddei Sewerinowicz Waryński” Więziony od marca 1886 do 18 lutego 1889. Działacz polskiego ruchu rewolucyjnego. Był wydalony z Petersburga za udział w ruchu studenckim. Stworzył pierwszy polski program partii socjalistów, w którym jasno pokazał ideę klasowej walki proletariatu. W Genewie nauczał Marxa i Engelsa. Założył pierwszą rewolucyjną partię polskiej klasy robotniczej: „Proletariat”. Miał duży udział w powstaniu więzi z rosyjskim ruchem rewolucyjnym. Aresztowany 16.09.1883, osądzony w grudniu 1885 na 16 lat katorgi. Uwięziony w Schlisselburgu zmarł na gruźlicę, Dalej galeria obrazów gierojów Sowietskiego Sojuza. Wśród nich wielu w mundurach pilotów czy innych żołnierzy. Jest też wzmianka, że więziono tu przez parę dni 5-8 maja 1887 Aleksandra Ilicza Uljanowa. Żył w latach 1866-1887. A zatem nie był to przyszły wódz rewolucji, tylko chłopak o podobnym nazwisku. Na zewnątrz jest dwujęzyczna tablica poświęcona polskim więźniom: „Polakom więźniom Szlisselburgu narodowej sprawy męczennikom Rodacy” Są zdjęcia tzw. trasy Łodygowskiej (po lodzie), która spełniała ważną rolę podczas blokady Leningradu. Jest też wzmianka o Iwanie VI (1740-1764) Był to prawowity następca tronu i w wieku 16 lat powinien zostać carem. Ale Elżbieta Piotrowna dokonała zamachu stanu, jakbyśmy to dziś powiedzieli i przejęła tron. Młodego Iwana osadzono w twierdzy Schliesselburg. Był długi regulamin postępowania dla strażników, m.in.: - Nie wolno mówić, kto tam siedzi. - Jedzenie i picie praktycznie bez ograniczeń (do 365 rubli rocznie) - Nie wolno dawać niczego do pisania - Zaaresztować osobę, która by po niego przyszła - Nakryć kocem w razie pożaru i wyprowadzić - 100 rubli rocznie na odzież i obuwie - Jeśli przyjdzie zbyt silna grupa zabić więźnia Wracamy na jacht. Ok. 1700 mamy rewizytę. To przyjechali: Polina (gospodyni ostatniego wieczoru) z dziećmi: Wanią (2,5 roku), Wierą (ok. 4 lat) i Iliną (ok. 6 lat). Jest też ich opiekunka, siostra Poliny i Jej matka. Podejmujemy Ich czym „chata” bogata: piernikami, herbatą z sokiem. Polina porównuje nasz jacht z tym, na którym pływała kilkanaście lat wcześniej, - O macie szturwał! – pokazując na koło sterowe. I dodaje: - My nie mieliśmy szturwału, tylko … - Rumpel. – podpowiadamy - Da! Da! Rumpel. Potem jest jeszcze ciekawa, gdzie jest i jak działa janker? - Co to jest janker? – pytamy załoganta biegłego w rosyjskim. - Kotwica. - Ano tak! Anker! Anchor! Wszystko jasne. Wyjaśniamy, że na tradycyjnych polskich jachtach nie ma elektrycznych wind kotwicznych i wybieramy jak i zrzucamy kotwicę gołymi rękami. Tymczasem dzieci bawią się ogromnym sterem, liną, która jest szotem kliwra i kabestanem. Szczególnie Wania jest zafascynowany ciężką żeglarską robotą i pilnie ćwiczy. Żegnamy naszych gości. Jeden z załogantów jeszcze jedzie do Ich domu. Bo „zapomnieli” podarować nam jaja kurze oraz… przepiórcze. Te ostatnie podobno bardzo zdrowe. Ok. 2100 przyjeżdża jacht Piotr I z Daniłem i Lechem – mechanikiem z Lady Dana 44. Mają podobno zregenerowany alternator dla nas. Długo próbują naprawić silniki i jest już po północy. Diagnoza jest taka, że alternator nie jest sprawny. Prawdopodobnie także regulator napięcia. Nasza kapitan negocjuje i ostatecznie załatwia, że na postojach będziemy mogli podładowywać się z generatora innego jachtu – ok. 9 kW. Powinno to wystarczyć. Ok. 0300 Ci, którzy nie mają wachty idą spać. A jacht rusza na wielkie jezioro Ładoga… 19 czerwca 2013 Ok. 1300 rzuciliśmy kotwicę w pobliżu wyspy Koniewiec (ok. 500 metrów od brzegu). Nie bez kłopotu uruchomiliśmy silnik do pontonu. W końcu to pierwszy raz i nie mieliśmy wyczucia. Potem już szło bez problemów. Zwiedzamy monastyr. Robimy mnóstwo zdjęć, bo jest wiele rzeczy godnych uwiecznienia. Na zewnątrz jest jeszcze mała, urocza kapliczka. Oprócz tego jest pożywienie dla mnichów. Czyli widzimy hodowlę świń, krów, kóz itd. Bardzo nas jednak zdziwił samotnie biegnący koń. Wiele budynków jest w stanie ruiny. Oglądamy jeden z nich. Nie zachęca do wejścia ale drzwi są otwarte. Zwiedzamy wszystkie pokoje na wszystkich piętrach. Prawdopodobnie nie dzieje się tu nic od 20 lat. Zostało trochę materacy, parę łóżek, foteli – w nie najgorszym stanie, tylko brudnych. Jest też wiele „prawie dobrych” sedesów. Ciekawe, co tu było? Po zwiedzeniu w oczekiwaniu na resztę załogi pijemy tutejsze piwo miodowe. Nawet dobre. 20 czerwca 2013 Dziś skończył się chleb. Zwiedzamy kolejny monastyr. Tym razem jest gigantyczny. W progach olbrzymi kram. Jest tu też wywieszony cennik modlitw: 40 dni (jedno imię) 200 rubli 1 rok (jedno imię) 800 rubli 1 raz (do 10 imion) 20 rubli Przed wejściem darmowa wypożyczalnia chust na głowę i płócien na nogi niewiast. Byliśmy świadkami, jak – by uniknąć zgorszenia „wyzywającym” ubiorem – 9-latka zakrywała głowę i dolną część nóg, bo górną miała zakrytą spódniczką. Przewodnik opowiada o bombardowaniach w czasie wojny. Klasztor przetrwał. Lotnicy odwiedzający go po latach cieszą się, że nie trafili. Ikony różnych rozmiarów są do kupienia od 20 do 36.000 rubli. Przechodzi ktoś z taczką. Jeśli nawet to mnich to w cywilnym, roboczym ubraniu. Przechodzi obok wejścia do cerkwi. Zatrzymuje się na chwilę i robi znak krzyża. Dowiadujemy się jeden z załogantów „Lady Dana 44″ staruje w Archangielsku. Cały swój bagaż zostawił w Sopocie na jachcie. Jedynym Jego zadaniem będzie dowiezienie tego, co będzie niezbędne w ostatniej chwili np. alternator itd. czy cokolwiek innego. 21 czerwca 2013 ???? [treść wpisu oryginalna.. czyżby Andrzej nie pamiętał co robił w piątek?? ] 22 czerwca 2013 Mamy coraz mniej żywności. Z każdym dniem trudniej wymyślić ciekawy obiad. Dziś było risotto. Późną nocą dopływamy do dużej przystani dla dużych statków. Cumujemy alongside. Bratamy się z tubylcami i idziemy na „dyskotekę” do pobliskiej „remizy” (??). Niektórzy piją wódkę. Jest to dziwne, bo nam nie sprzedają, twierdząc, że nie mają. Dla nas jest tylko piwo. Także czeskie. 23 czerwca 2013 Szybkie zakupy i odpływamy. O 1412 gasimy silnik, bo postawiliśmy kliwra i grota. Po raz pierwszy cisza na jachcie… 24 czerwca 2013 Wieczorem zamawiamy taksówkę z rosyjskiego numeru. Jest 2330. Ma być za 10 minut. Po 11 minutach dzwoni automat, z którego Pani mówi, że wie, że taksówka nie dojechała, ale żebyśmy się nie niepokoili, bo dojedzie. Po kolejnych 10 minutach dzwoni już „prawdziwa” Pani, mówiąc, że jeszcze potrwa to 10-15 minut. Za trzecim razem rezygnujemy z usługi. Wieczorem jest skromna impreza na naszym jachcie. Podajemy specjalność jachtu: drink Barlovento (wódka, sok malinowy, roztwór z puszki po brzoskwiniach). Z butelki po soku malinowym z dozownikiem. Potem impreza przenosi się na jacht pod maltańską banderą „Alter Ego”. Około 0400 pierwsze osoby opuszczają imprezę. Trudno powiedzieć, jak długo jeszcze trwała. Atrakcją była herbata podana z samowaru. 25 czerwca 2013 Dziś o 0700 Gosia wyokrętowała się z pokładu. Już od dwóch dni była pasażerem. Bowiem od dwóch dni kapitanem jest u nas Paweł z zaprzyjaźnionego jachtu „Lady Dana 44″. Wiemy o Nim „tylko” tyle, że będzie prawdopodobnie jednym z najmłodszych żeglarzy, którzy prawdopodobnie zrobi przejście North East i North West w jednym sezonie, Ale od razu dodam, że nie najmłodszym. Bo na „Lady Dana 44″ jest także 15-latek (był nim w momencie wypłynięcia z Sopotu). Z jednej strony zazdrościmy Mu. Z drugiej strony, jakie On będzie miał jeszcze wyzwania żeglarskie w dalszym życiu? Paweł jest bardzo dobrym kapitanem. Gdyby ktoś z zewnątrz przyglądał się Jego manewrom, to pomyślałby, że od dawna zna ten 30-tonowy jacht i z tą załogą pływa od lat. Manewry wykonują się „same”. Kapitan mówi, ze dwa, trzy słowa. A każdy wie, co robić? Tak, jak na normalnym zachodnim jachcie. 1300 Każdy już pomału wstał. Na śniadanie podano jajecznicę, pasztet, herbatę i kawę. 26 czerwca 2013 ??? Redakcja dziwi się, że niektóre dni są opatrzone znakami zapytania. Ale w żegludze już tak jest, że jednego dnia pióro „samo” pisze i jest dużo fajnych rzeczy do opisania. Pióro nie nadąża za kolejnymi dniami. A innego dnia nic się nie dzieje i bloger nie ma weny. Dni nakładają się na siebie. Czasem mamy tyle roboty, że blog uzupełniam kilka dni wstecz. I już nie wiem dokładnie gdzie i co robiliśmy w środę 26.06. Tylko w amerykańskich kryminałach jest tak, że podejrzany odpowiada bez namysłu na pytanie: - Co Pan(i) robił(a) 23 stycznia 2009 między 2000 a 2100? 27 czerwca 2013 Nerwowy poranek. Danił chciał wypływać skoro świt. Wybłagaliśmy Go, aby dał nam szanse zrobienia zakupów. Od załoganta z „Lady Dana 44″ wiemy, że wiejski sklep otwierają o 0700. Robimy zakupy na 5 dni, bo podobno wcześniej nie będzie nie możliwości zakupów. Zakupy trwają długo, bo brakuje nam wielu produktów. Tymczasem natrafiamy na kolejny paradoks. Pomimo, że sklep jest otwarty od 0700, to nie możemy zabrać piwa. Możemy zapłacić z góry. Ale nie możemy wynieść. To dozwolone jest od 0800 do 2300. Nie wiemy, czy w Rosji jest to ogólna zasada, ale spotkaliśmy wiele sklepów przestrzegającej ją. Łączymy się więc szybko z Daniłem przez UKF-kę, którą przezornie zabraliśmy na przeprawę pontonową do sklepu. Danił rozumie powagę problemu i ustala, że wszystkie jachty wychodzą ale zaczekają na polskie na pobliskim kotwicowisku. W sklepie akceptują karty płatnicze. Ale pytanie o bankomat budzi zdziwienie. - Mało ludzi korzystałoby. Są zaś inne zalety wiejskiego sklepu: dostajemy świeże mleko i śmietanę. Ponieważ w pewnym momencie na VHF 72 Danił mówi, że będzie ostatnia okazja zatankowania wody. Czyżby cywilizacja? Nie. Miał On na myśli dopompowanie wody z … jeziora. Danił może pożyczyć pompę. Stwierdziliśmy, że od tego momentu nie ma sensu oszczędzanie wody ze zbiorników. Nie różni się ona od zaburtowej. Wczesnym popołudniem wchodzimy do kanału Bałtycko-Białomorskiego. I zaczyna się! Śluzowanie. Jedno za drugim. Nikt nie liczy już ile. Pierwszego dnia kilkanaście. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy po 6 jachtów. W naszej jest szwedzka „ISA”, fińskie „La Grande Mia”, „Aurora”, „Sarema” i rosyjski „Briz” („Breeze”). Przy wchodzeniu do śluz stajemy po trzy jachty, do których alongside cumują kolejne trzy. Do nas documowuje „Briz”, z rosyjską załogą. Odbieramy od Nich cumy. Oni podają. I tak pierwsza śluza, druga, trzecia… Siedzimy na pokładzie i każdy rozmawia w ramach swojej załogi. Ale nadchodzi czwarta, piąta, kolejna śluza. Znamy się już z widzenia. Wymieniamy parę zdań. Oczywiście najlepszy kontakt mamy z polskimi jachtami („Lady Dana 44″ i „Operon”). Na pierwszym z nich znamy wszystkich po imieniu: Ryszard – kapitan, Lech – bosman, mechanik i I i II-gi oficer w jednej osobie, Michał – kronikarz, bloger, PR-manager, himalaista (jest w komisji badającej wypadek na Broad Peak), Monika – córka kapitana i Jej mąż Lukas – Brazylijczyk, Michał (syn kapitana ale nie brat Moniki) – w takcie rejsu skończył 16 lat. Z tej okazji otworzono specjalny słoik zrobiony w kraju przez Danutę (matkę Michała) z kaczką w pomarańczach – przysmak Michała. Jest też Czarek – głównie On obsługuje ponton. No i jest oczywiście Paweł, który jest obecnie „wypożyczony” do nas. Na „Operonie” znamy oczywiście Martę i trzech pasażerów z Polski. Czasami, gdy Marta w kraju załatwiła wizę, na pokładzie pojawiali się Rosjanie. Pierwszą dwójkę załogantów poznaliśmy jeszcze w Petersburgu. Poznaliśmy w dramatycznej sytuacji. Wyobraźcie sobie, że zapłaciliście za rejs 3-tygodniowy. A pierwszego dnia okazuje się, że kapitan musi wracać do Polski. Trzeci załogant nie doleciał jeszcze. Wymarzony urlop może zamienić się w koszmar. - Porozmawiajcie z naszą kapitan. Mamy na jachcie jeszcze wolne miejsca. Może uda się Wam zaokrętować i popłyniemy razem? – pocieszamy. - To nie takie proste. – odpowiada Jana i dodaje: - Nasz rejs organizowała firma „Ocean Przygody” a Wasz inna firma. Jak to rozliczyć? Dodajmy, że bilet powrotny można by wyrzucić i trzeba by kupić nowy. Potężne wydatki i stracony urlop! Najstraszniejsza wizja. Człowiek czeka cały rok na wymarzony urlop. Dodaje mu to sił w pracy. A tu taka akcja?! Jednak dzięki pomocy rosyjskiego skipera rejs na szczęście odbył się. Marta po kilku dniach wróciła. Nastroje wśród załogi z każdym dniem poprawiały się. Rozmawiamy o tych wszystkich jachtach z flotylli regatowej. Nikt nie ma wątpliwości, że najbrzydszy z wszystkich 12-tu to szwedzka „ISA”. Toporny kształt. Prostopadłe linie. Bez sensu! A który jest najpiękniejszy? - Ja chciałbym „Aurorę”. – mówi ktoś. - To piękny regatowy jacht klasy SWAN 45. Ładne kształty. Olbrzymie koło sterowe wbija się w pokład. Marzenie! Ale nie jest to jacht wyprawowy. - „Sarema” – to jest jacht wyprawowy. Oni robią trasę Alaska – Alaska i mają dobrze przygotowany jacht na taką trasę. - Ale na wyprawę to chciałbym Annę Margarithę. To doskonały jacht. Ach! Marzenia! Inne jachty, jak „Anna Margaritha” mają 5 (słownie: pięć) prysznicy. My żadnego. Inne mają odsalarki. Stery strumieniowe. Elektryczne windy kotwiczne. Nie mówiąc o telewizorach plazmowych. O lodówkach! Na „Operonie” jest niewielka … pralka automatyczna. Sam widziałem! Słowo honoru! Inaczej nie tylko nie pisałbym o tym, ale nawet nie uwierzyłbym. A na „Lady Dana 44″ mają nawet podwodną kamerę i podwodne oświetlenie. Dacie wiarę! Z ciepłego wnętrza jachtu, popijając kawkę będą widzieli podwodne fragmenty gór lodowych. Z całą pewnością poprawi to bezpieczeństwo żeglugi. Nie jest to zatem bajer, lecz uzasadniony wydatek. Zaś na polskich klasycznych jachtach wszystko robi dzielna załoga. Wystarczy nam słońce, wiatr i woda. Nie ma tu ani samosteru ani oczywiście pilota automatycznego. Mamy za to dwóch pilotów: jednego liniowego na emeryturze i drugiego pasjonata PPLa. 28 czerwca 2013 Wokół brzmią burze. Nic dziwnego. Od kilku dni są niemiłosierne upały. Burze i deszcz szybko przechodzą. Odpływamy z kotwicowiska. Staliśmy w oczekiwaniu na przechodzące statki pasażerskie, które mają pierwszeństwo na śluzach. A potem znów śluzy. Znów kotwicowisko. - Zrzucisz sam kotwicę? – pyta kapitan załoganta. - Co za problem zrzucić? - Przygotuj się. W ramach przygotowań załogant chciał lekko za pokład wysunąć kotwicę. Hamulec nie zadziałał. I poszło 15 metrów łańcucha! Kapitan nie był zadowolony, bo jacht szedł z pełną prędkością i dał wyraz swemu niezadowoleniu. Temperatura wody najwyższa w historii rejsu. Nie ma w pobliżu „Lady Dana 44″ i nie wiemy dokładnie, ile wynosi, ponieważ nie mamy pomiaru temperatury wody. Wiemy , że pobiliśmy dotychczasowy rekord +26.4ºC. I znów kolejne śluzy. Każdej pilnuje ochroniarz. Trudno powiedzieć dlaczego? W Europie zdarza się, owszem, monitoring. Ale ochroniarzy nie widać. Tu skojarzenia nie są wesołe. W gułagach z pewnością byli strażnicy. Mijamy wieżyczki przy śluzach. W Europie służą lepszej widoczności dla operatora śluzy. Tu pewnie były wykorzystywane do kontroli więźniów. Stoimy w śluzie, w której witał nas prawosławny krzyż. W oderwaniu od otoczenia. Przypuszczalnie dla uczczenia ofiar budowy kanału. Straszna jest świadomość, że korzystamy z infrastruktury, która oparta jest na krwi m.in. polskich więźniów. Stoimy długo w śluzie. Czekamy na holownik, aby go przepuścić. W tej sytuacji jemy kolację: kasza z gulaszem. Śmiejemy się, że jest to kolacja pod wodospadem, bo z tyłu śluzy spływa woda. Odgłosy i widok faktycznie podobne do wodospadu. 29 czerwca 2013 Kolejne śluzy. Na jednej z nich trzymam przygotowaną cumę rufową. W każdej chwili gotową do użycia. Patrzę w górę a tam ochroniarz trzyma karabin. Wycelowany prosto we mnie. I też gotowy w każdej chwili do użycia. Jeden niewłaściwy krok i może mnie zabić. Nawet przez pomyłkę. Nie czuje się komfortowo i wykonuje powolne ruchy. Takie, jakich wymagają policjanci od zatrzymywanych bandytów na amerykańskich filmach. Na kanale VHF 72 zgłasza się „Sarema”. Są wykończeni, bo jest Ich na pokładzie tylko dwóch. A śluzowanie jest męczące. Od ok. 48 godzin prawie wcale nie spali. Ale Danił nie zgadza się na postój, bo most otwierają o określonej godzinie i musimy się zmieścić. „Sarema” rozumie to. Mimo potwornego zmęczenia wytrzymają jeszcze kilka godzin. Rozmowa ta zainspirowała nas do tego, aby kolejną śluzę przejść we dwóch: Paweł i ja. Normalnie wykorzystuje się każdą osobę na pokładzie. Ktoś steruje. Ktoś obsługuje cumę dziobową, ktoś rufową a ktoś odbijacze. Okazuje się, że daliśmy radę we dwóch. Ale przejść wszystkie śluzy prawie bez snu? Jest to możliwe ale tak jak mówię, bardzo męczące. Dzisiaj są imieniny Pawła i Piotra. Nasz kapitan to Paweł. A jacht przewodniczący flotylli to „Piotr I”. Czyli to także „imieniny jachtu”. Z okazji imienin kapitan … obiera kartofle i przygotowuje obiad. Do świeżych kartofli podsmaża kotlety mielone i dodaje mizerię. Jak się potem okaże, to nie były zwykle kotlety mielone a z … dzika. Zrobiła je Danuta, żona Ryszarda. A Ryszard osobiście upolował owego dzika. Jakżeż przewrotny jest los! Czyż Ryszard celując do dzika mógł przypuszczać, że wyląduje on na stole załogi „Barlovento”? Przecież w momencie strzału nawet nie słyszał o takim jachcie. A czyż Danuta przypuszczała w momencie przygotowywania kotletów, że robi je nie dla męża i Jego załogi? Cóż! Szczęście uśmiechnęło się do nas. Paweł jest dziś rozdarty. Z jednej strony stara się spędzić jak najwięcej czasu z załogą Barlovento. Z drugiej z załogą „Lady Dana 44″. Ale w trakcie żeglugi poznał dobrze załogi innych jachtów, zwłaszcza „Alter Ego” czy „Piotra I” a ostatnio także „Briz”. Przez moment jest więc na tej ostatniej. Zachęcany do śpiewu, musi zaśpiewać jedną polską piosenkę. Potem idzie na inne statki. Nie zatrzymujemy Go. Rozumiemy, że ma dzisiaj mnóstwo obowiązków. Tymczasem robimy zakupy w pobliskim wiejskim sklepie. Jesteśmy na przedmieściach Białomorska. Darmowa elektroniczna mapa Rosji w darmowej wersji programu Osmand (na Androida) pokazuje, że 3 km. w linii prostej jest centrum miasta (supermarket i jedyny w promieniu 50 km. bankomat). Postanawiam zwiedzić miasto i dostać się tam. Te 3 km. są o tyle niedokładne, że wskazują drugą stronę rzeki. Program proponuje trasę przez most – 5,5 km. w linii krzywej. Ale przecież niedawno mijaliśmy most zwodzony. Wygląda na to, że tamtędy będzie bliżej. Nikt z załogi nie decyduje się towarzyszyć mi. Idę więc sam. Po drodze mijam biedne, zaniedbane domostwa. Dochodzę do mostu kolejowego. Nie ma przejścia dla pieszych. - A bo to raz przechodziłem przez most kolejowy, gdy nie było oficjalnego przejścia? – pomyślałem. Tymczasem okazało się, że teren w promieniu 100 metrów jest pusty ale … ogrodzony. Szukam dziury w płocie. Odstrasza mnie trochę szczekanie psa. Dochodzę do bramy a tam napis: „Obszar chroniony przez psy”. Robię zdjęcie napisu i od razu słyszę głos: - Zdies nie nada fotografirować! Udaję, że nie słyszę, robię szybkie zbliżenie i nie patrząc w stronę terenu oddalam się wolno i spokojnym krokiem odchodzę. Idę więc na drugi most zgodnie ze wskazówkami programu Osmand. Główna ulica. Ale pusta. Spotykam psy niezbyt przyjaźnie nastawione. Zawracam. Potem od załogi z innego jachtu, która dotarła do centrum taksówką, dowiedziałem się, że właściwie nie ma tu centrum. - Jak to nie ma centrum w mieście, gdzie ludności jest tyle co w Gdynii? – zdziwił się ktoś. Ale nie ma. 30 czerwca 2013 - Wasz kapitan jest młody i przystojny. – rzekła załogantka z cumującego alongside jachtu „Briz”. Kapitan jednak śpi, pomimo, że jest już trochę po 1000. A to pora wyznaczona na odpłynięcie. Profesjonalny kapitan z „Anne Margeritha” o 0955 włączył silnik. Pokazując demonstracyjnie swoim pasażerom (tak, to byli pasażerowie, którzy zapłacili 3.500 euro – nie załoganci), że jest gotowy do odpłynięcia. Pokazując też to demonstracyjnie, acz spokojnie, nie nie mówiąc, innym kapitanom swą gotowość. On przychyliłby nieba swojej załodze. Pali nawet „bez sensu” paliwo utrzymując silnik na luzie. Jak się okaże parę godzin. Ale nie może odpłynąć, choćby chciał. Stoi przy nabrzeżu a inne łodzie są zacumowane do Jego jachtu alongside. Będzie spokojnie czekał za sterem na znak. Profesjonalista! Załoganci z różnych jachtów dopytują się wzajemnie o godzinę odpłynięcia. Nikt nic nie wie! Czeski film! 1100 Spotykam Lecha z „Lady Dana 44″. Ucinamy sobie dłuższą pogawędkę. Lech został poproszony przez kapitana Ryszarda, aby w trakcie rejsu nie zawracał Mu głowy pomysłami na ulepszenia jachtu. I tak tego nie zrobią w trakcie. Ale ma zapisywać na ostatniej stronie Dziennika Jachtowego wszelkie pomysły. Może robić rysunki, notatki. A po powrocie do kraju będzie czas, aby na spokojnie rozważyć i niektóre z nich zrealizować. - A co tu jeszcze można ulepszyć? Przecież macie full-wypas jacht. – pytam zdziwiony. - Jeśli chodzi o elektronikę – to nic. Kupiliśmy wszystko i to najbardziej nowoczesne. Ale na jednym z jachtów widziałem instalację do podgrzewania wody. Wtedy odsalarka jest bardziej wydajna i zużywa mniej energii. Lech opowiada też o swoich wcześniejszych rejsach. Czy pływał na „Lady Dana 44″? Trudno nazwać to pływaniem. Przed wypłynięciem na arktyczną wyprawę pływała ok. 2-3 minuty pod wiatr, na żaglach. Ale Lech organizował rejsy na poprzednim jachcie Ryszarda: „Dana”. Jak się łatwo domyślić, nazwanej tak, jak to zwykle wśród żeglarzy bywa, na cześć kobiety życia. W tym przypadku Danuty. Lech opowiada o rejsach na jachcie „Dana”. Żywność jest domowej roboty. Np. na cały 14-dniowy rejs. I jest wliczona w cenę. - A konserwy? – pytam. - Zawsze są w rezerwie. Na wszelki wypadek. Ale na ogół w całości przechodzą na następny rejs. Lech nie zorganizuje w tym roku rejsu. Chyba, że późno-jesienny na przełomie października i listopada, po powrocie z wyprawy dookoła bieguna północnego. - Ciągle jednak dzwonią ludzie z pytaniami o najbliższe rejsy. I dodaje: - Już nie odbieram telefonów. Bo co mam im powiedzieć? Pytam o akweny, na których pływa. Pytam też o jacht „Dana”. - To jest jacht „balangowy”. A nie wyprawowy. - Jak to? – pytam. - Ma duży stół w kokpicie. Zbiornik paliwa ma „tylko” 400 l. (w porównaniu do 1800 l. na wyprawowej „Lady Dana 44″) – mówi Lech. I od razu dodaje: - Ale oczywiście „Dana” ma też odsalarkę. - No tak! Oczywiście… – myślę. Ale już nic nie mówię… Kubki smakowe pracują u mnie na myśl o tych wspaniałych skrzydełkach, piersiach, czy gulaszach domowej roboty. I proszę o podanie numeru komórkowego. Lech z pamięci podaje mi. Widać więc, że nie ja pierwszy zgłosiłem się z taką prośbą. Tymczasem żegnam się z Lechem i przechodzę, zgodnie z etykietą żeglarską, przez dziób innego jachtu na nasz. A myślami jestem już na tym jesiennym rejsie, który odbędzie się pewnie na Bałtyku. Choć prawdę powiedziawszy, Lech nie zadeklarował, że z pewnością coś poprowadzi. Ale ja chcę wierzyć, że się odbędzie. I coś mi mówi, że tak będzie. Czy tym razem też dopisze mi szczęście i załapię się? Jak do tej pory nie mogę narzekać na żeglarskie szczęście – odpukać. Byłem już na tylu niesamowitych wyprawach, o których jeszcze kilka lat temu nawet we śnie nie marzyłem! Może i tym razem się uda? 1200 Szymon wjeżdża na ławeczce bosmańskiej na maszt. Przyczepia fał rolera foka krawatem do masztu, tak aby łatwiej wchodził i nie zawijał się. Przy okazji Szymon robi fotki z wysokości 21m. 1300 Danił robi rekonesans po wszystkich jachtach. Pyta, czy są wszyscy i w jakich nastrojach? 1345 „Piotr I” pyta, czy jachty są gotowe do żeglowania? Potem wywołuje wszystkie jachty po kolei, w końcu i nasz. - Barlovento. - Ready to sail. – odpowiadam, bo tęskno mi do wypłynięcia na morze. Najlepiej natychmiast! Budzi się kapitan i nie jest nadmiernie zadowolony: - Skąd wiesz, że jesteśmy gotowi? Na drugi raz wolałbym, abyś zapytał mnie, zanim zgłosisz gotowość. – mówi ciągle spokojnym, ale niezbyt radosnym tonem. 1400 Widocznie rekonesans Daniła wypadł pozytywnie, bo dał sygnał do odpłynięcia. Choć poprzednio byliśmy w drugiej grupie, odpłynęliśmy szybko, bo byliśmy zacumowani alongside dalej od brzegu niż inne jachty. „Piotr I” wywołuje nas i … przesuwa do pierwszej grupy. Bardzo się cieszymy, bo szybciej będziemy na Wyspach Sołowieckich. Pokonaliśmy ostatnią śluzę kanału, tzw. BBK czyli Bałtycko-Białomorskiego Kanału lub w skrócie Biełomor-Kanał. Czyli co? To po czym płyniemy, to już Morze Białe! Na brzegu kąpie się miejscowa Wenus w błękitnym kostiumie. Nazwaliśmy Ją „Wenus Morza Białego”. Oczywiście nasz filmowiec i fotografowie mają ucztę. My też. Nasza, od wielu dni, męska, szowinistyczna załoga krzyczy: - Snimajtsa! - Snimajtsa! Topless! - Na minutoczku! A może nie tyle szowinistyczne męskie świnie, co po prostu zdrowi, młodzi faceci, którym po ponad dwóch tygodniach żeglugi tęskno za krajem i swoimi Nimfami, które tam pozostawili na tak długo… - Duch morski wstąpił w załogę. - Bo tam na jeziorze to był kanał. - O! I oznaczenie jest morskie! Zielone i czerwone. Nie tak jak na śródlądziu rosyjskim – białe i czerwone. Płyniemy nadal blisko brzegu. - O! Druga białomorska Wenus. Też w błękitnym, seksownym kostiumie. - Kapitanie! Stawiamy grota? – załoga nie może doczekać się prawdziwego morskiego żeglowania. - Być może wcale nie będziemy stawiać grota. Może będziemy pływać na samej genui? 1430 - Może postawimy małego? - Dobrze. – zgadza się kapitan. - A jak się stawia małego? - Po prostu ciągniesz. I po chwili kliwer jest postawiony. Ale póki co silnik nadal pracuje. W przeciwieństwie do dotychczasowego pływania po śródlądziu wszystko się buja. Przechyły są już zdecydowanie większe od jednego stopnia. Talerze i szklanki nabierają skłonności do spadania. W kanałach każdy wykorzystywał każdą okazję, gdy nie był na wachcie do snu. Tu na morzu każdy nagle jest „wyspany”. Każdy jest podekscytowany. Nikt nie myśli o spaniu. - Ciekawe, kto będzie prezesem? – pyta kapitan. No fakt! Wieje około 5ºB. Stan morza 2. Niektórzy nawet twierdzą, że 2-3. Łodzią trzęsie w lewo i prawo. Są spełnione wstępne założenia do choroby morskiej. Ja obstawiam, że załoga jest przyzwyczajona do jachtu i kto wie – może nawet do końca rejsu nie uda się wyłonić prezesa? Zobaczymy, czy będę miał rację? 1500 - Kliwer nie pracuje. - Mogę płynąć trochę lewiej. – mówi sternik. - Poza torem są kardynałki. Płyń torem. A kliwra zwijamy. – mówi kapitan. - Tak jest! Dzisiaj widzieliśmy po raz pierwszy inny jacht żaglowy niż z naszej flotylli. Mały z rumplem. Po dopłynięciu na Wyspy Sołowieckie robimy rozeznanie, gdzie co jest w mieście (jeśli tak to można określić?) w pobliżu jachtu. 2245 Wracamy z rekonesansu. Wydarzeniem na nim było, że w „restauracji” (3×3 metry) nic nie zamówiliśmy ale zostaliśmy poczęstowani czymś, co smakowało i wyglądało jak galaretka owocowa. A było z glonów, wodorostów czy innych „owoców morza”. Było smaczne. Właściciel zaprasza nas i załogę. Widzimy stary busik, jakich w Polsce nie ma od 30-40 lat. Jest on wypełniony załogantami z różnych jachtów naszej flotylli. Danił pyta, czy chcemy jechać do bani? - Dobre sobie! – myślę i mruczę pod nosem: - Przecież od 12 dni nie mieliśmy prysznica. Szybko lecę więc na pokład po ręcznik, klapki i żel pod prysznic. Rzucam zakupy na stół (za dużo powiedziane zakupy – jeden słoik dżemu wiśniowego) i gnam co tchu do busika, aby nikt mnie nie uprzedził i nie zajął jednego z ostatnich miejsc. Niestety! Gdy wróciłem, okazuje się, że nie ma miejsc. Nie mogę się poddać! Taka okazja po 12 dniach! Na szczęście Jana z „Operona” znajduje wyjście z sytuacji: - Chyba, że usiądziesz i weźmiesz mnie na kolona? Oczywiście natychmiast z entuzjazmem zgadzam się. W ruskiej bani przebywa się nago. Budzi to liczne problemy i nieporozumienia. Bo załogi wywodzą się z różnych, nie tylko europejskich krajów, z różnych kultur, różnego wychowania i wyluzowania lub jego braku. - Czy możemy wejść razem? - U nas jest wybór. Można korzystać z saun męskich, damskich i koedukacyjnych. – mówi Niemka. Zdecydowanie najbardziej wyluzowana z nas wszystkich. Inne załogantki nie są już tak otwarte i decydujemy, że w pierwszej godzinnej turze skorzystają panie a panowie poczekają godzinę pod sauną i będą w drugiej turze. - Czy przed sauną można skorzystać z toalety? – pyta Jana. - Tak. Tamtą ścieżką do lasu i po 50-ciu metrach są toalety. Okazuje się, że są to toalety typu sławojki z dziurą w podłodze. W bani ruskiej korzysta się z rózg, którymi biczuje się. - Możecie je sobie zrobić. – zachęca właścicielka i dodaje: - Tu jest siekiera. Tam jest las… Pani z bani mówi, że Panie jeszcze przebierają się, ale my też możemy w przedsionku. Fin rozebrał się za szybko i zobaczyła to jedna z załogantek, która wydała okrzyk zdziwienia i szybko opuściła saunę. Muszę przyznać, że Rosjanie podeszli niezwykle serio do tematu i nawzajem okładali się rózgami po plecach. Polacy byli bardziej powściągliwi. Po saunie każdy przyznał, że było to zbawienne. W drodze powrotnej rozmawiam z Czarkiem. Opowiada z jak wielką przychylnością spotkał się pomysł opłynięcia bieguna. Pomimo, że mało pisano na ten temat w internecie, wiele osób dowiedziało się o wyprawie i zaoferowało różnorodną, bezinteresowną pomoc. Ludzie lubią szaleńców żeglarskich, którzy realizują swoje marzenia. A może nawet skryte, niezrealizowane marzenia tych, którzy im pomagają 1 lipca 2013 Przed nami cały dzień na zwiedzanie Wysp Sołowieckich. Wiemy, że wypożyczenie roweru to od 80 rubli za godzinę, od 400 rubli za 10 godzin lub 500 rubli za 24 godziny. Mamy też numer do Olgi, taksówkarki. Dzwonimy z rosyjskiego numeru. Pytamy, co możemy zwiedzić w 5 godzin? I ile to będzie kosztować? Okazuje się, że 800 rubli na godzinę. W trakcie rozmowy limit 61 rubli na rosyjskim pre-paidzie wyczerpał się. Na szczęście Olga oddzwania. Zamawiamy na 1100. Olga od razu mówi, że w niektóre miejsca nie zawiezie nas, bo tam „płochaja droga”. Tymczasem zastanawiam się, jak wygląda ta „płochaja droga”, skoro ta „dobra” jest, no jakby to powiedzieć? Podam fakty. Włączyłem GPSa. Średnia prędkość to 15km./h. a chwilowa maksymalna to 32km./h. Kiedy ktoś z Was jechał taką ‚pustą’ drogą ostatnio? Jedziemy do grobli, która wykorzystywała zjawisko pływów do czyszczenia wody. Wody, w której były ryby. Było to w czasach, gdy nie było lodówek. W takim stawie z groblą można zaś było „przechowywać” ryby długie miesiące. Zwiedzamy też główną atrakcję wyspy. Klasztor z latarnią morską. W czasach sowieckich służył jako izolatka dla szczególnie niepokornych więźniów. Widzimy niedawno powstałe mogiły. Niedawno powstały mogiły. Ale wyroki odbyły się w latach 20-tych i 30-tych. Zakopano Ich w ziemi. Po prostu. Bez mogił. Bez krzyża. Bez jakiegokolwiek znaku. „Tu znaleziono 21 czełowieka.” „- Tu tri czełowieka.” „- Tu piać czełowieka.” Oczywiście bez nazwisk. Po 70-ciu latach nie do odtworzenia. Straszne! Podpytujemy przewodniczkę Olgę o to, co tu się działo, w czasach gułagów? - Oficjalnie rozstrzelano 6 tysięcy osób. Tylko. A około 100.ooo zmarło. Ale zmarli sami. Doprowadzono do takich warunków głodu, zimna, wyczerpującej pracy, że … sami … zmarli. Jestem z pokolenia, które w dorosłość wchodziło w stanie wojennym. Zginęło wtedy ponad 100 osób. Pamiętam, jak dla nas, młodych ludzi, było to przerażające, jak nienawidziliśmy za to „Jaruzela”. Ale w Rosji? 6 tysięcy rozstrzelanych? 100 tysięcy „samo” zmarło? Na nikim ani w tamtym pokoleniu ani w tym nie robi to wrażenia… Czy można coś powiedzieć Oldze? Coś skomentować? Chyba nie? Ręce i nogi opadają… - Po tych schodach zrzucano więźniów, aby ich zabić. – Spokojnie mówi Olga. Schodzimy na dół. Krzyż prawosławny. Wycieczka Rosjan. Ich przewodniczka opowiada o różnych rzeczach i w pewnym momencie dowiaduje się o symbolice krzyża prawosławnego. Po prawej stronie Chrystusa na krzyżu był „dobry” łotr. który żałował złych uczynków. - Jeszcze dziś będziesz w niebie. – powiedział Mu Chrystus. Po lewej stronie był „zły” łotr, który złorzeczył i urągał Chrystusowi: - Innym pomagał a sam nie może uwolnić się z Krzyża. Oczywiście poszedł do piekła. Dlatego na krzyżu prawosławnym jest belka. Po prawej stronie Chrystusa idzie w górę, do nieba, po lewej Jego stronie w dół, do piekła. Potem jedziemy do Ogrodu Botanicznego. Chyba Ich pogięło? 180 rubli za wstęp?! Aż takim pasjonatem kwiatków nie jestem. - Zaczekam na Was przed wejściem. – mówię. Wokół nie ma nic! Nie mogę po prostu w tym czasie pójść do pubu. Ale co to? Oto widzę w dole jezioro. Idę tam. W oddali widzę pomost. No to zawijam nogawki spodenek i idę tam. Ale dalej jest następny. Idę drogą wodną. Okazało się, że „nielegalnie” dostałem się inną drogą do Ogrodu Botanicznego. Ale przy drugim pomoście są kaczeńce. A na pomoście urodziwe Rosjanki opalają się. - Właściwie to lubię kaczeńce. – myślę. Jaki inny kwiat byłby cudowniejszy? Choć wzrok niekoniecznie koncentruje się tylko na kaczeńcach… Czas zbyt szybko płynie i w oddali stanowczo szybko wyrywający mnie z nirwany głos: - Andrzej! Andrzej! Wracamy! W pewnej chwili Olga mówi: - Mamy tu 600 jezior. Może chcecie wykąpać się w jednym z nich? - Chcemy! - Ale zaraz! Ja nie mam kąpielówek! - Ja też! - Ja też! - Jest słońce. Nie przesadzajcie! Wykąpiemy się na waleta. I tak, mimo obecności załogi rosyjskich wioślarzy, robimy. - Temperatura wody to 14ºC. - Nie przesadzaj, co najmniej 15ºC. - Jaka to różnica? Jesteśmy ok. 180 km. od koła podbiegunowego. Wykąpać się tak blisko koła – bezcenne! Zwiedzamy też suchy dok. A potem żegnamy się z Olgą. Jednak załogant zapomina kurtki. Dzwoni do Olgi i idzie do Jej mieszkania po odbiór kurtki. I ma szczęście – spotyka Jej córkę. Potem obiad rybny w restauracji. Kelnerki chodzą z przypiętymi etykietkami z imionami. Wykorzystuje to nasz fotograf: - Nadjeżda! Uśmieśnij się! Gdy odwraca wzrok w Jego kierunku, robi fotki. Potem pyta też, skąd jest? Okazuje się, że z Archangielska i przyjechała tu do pracy. Niestety pytanie o numer telefonu ignoruje z czarującym uśmiechem. Potem zwiedzamy jeszcze monastyr. I muzeum gułagów. I wracamy na łódkę. Spotykamy po drodze dziewczyny mające wiele obrazów i malujące kolejne: - Po ile ten obrazek? - A ile dasz? - Jak to? - Nie jest na sprzedaż. Malujemy je dla siebie. A potem jeszcze „tylko” wyprawa kajakowa kapitana. Po drodze spotyka Daszę i Jej koleżankę. Oczywiście nie odmawia przejażdżki na dwuosobowym kajaku. Na jachcie mamy dwa kajaki: jeden jednoosobowy i jeden dwuosobowy. Nie bardzo rozumiałem, dlaczego kapitan na samotną przejażdżkę wziął dwuosobowy? - No tak! Teraz to jasne! Długofalowo pomyślał. – myślę z uznaniem. Kapitan mówi, że nad kajakiem bardzo nisko latają przy wyspie ptaki. Ekipa fotograficzna wyrusza więc kajakiem. W sporej odległości druga część ekipy płynie pontonem. Tak, aby nie wystraszyć ptaków! Dopiero na umówiony znak zbliżą się do siebie. Planowo mamy odpłynąć jutro o 1000. - Bank otwierają o 0900. Na tej wyspie nie ma bankomatów. Ale jedyny bank (wygląda jak na dzikim zachodzie) podobno wypłaca gotówkę po okazaniu karty. - Wcześniej pójdziemy do sklepu. Prawie nie ma już chleba. - No i piwa. Planów na zbliżający się poranek mamy wiele. Czy zrealizujemy je? 2 lipca 2013 1045 - All yachts! All yachts! This is Peter The First. Ten głośny głos obudził wszystkich. Przecieramy oczy. I nasłuchujemy dalej. - Odcumować się i za chwilę odpływamy. Wszyscy są od siebie zależni. Przy nabrzeżu stoją trzy jachty. Ponieważ jest ich 12, to w każdym rzędzie są po 4 jachty ustawione alongside. Jacht X nie odpłynie, dopóki nie odcumuje się i odpłynie jacht Y! To samo w relacji jacht Y do jachtu Z. Pomijam, że ten ze środka grupy nie odpłynie, dopóki nie odpłynie ten ze skraju itd. Jednym słowem nikt nie będzie czekał. Natychmiast zakładamy koszulki i spodnie i wyskakujemy na pokład. - No tak! Z naszych planów zakupowych nic nie wyszło. Ale plamę daliśmy! Na dziś starczy chleba, choć jest już na nim pleśń. Ale co będziemy jeść w kolejne dni? - Można ugotować makaron z jajkiem i kiełbasą. Po paru milach kotwiczymy. Chcemy zwiedzić wyspę z labiryntami. Szykujemy ponton. - Barlovento! Barlovento! Lady Dana prosi. - Lady Dana! Barlovento zgłasza się. - Czy weźmiecie na ponton jedną osobę od nas? - Od nas jedzie pięć osób. Hej! Zmieści się szósta? - Raczej tak! – odpowiadamy. - To odbierzcie Monikę. - Trzeba było tak od razu mówić! Dla Moniki zawsze znajdzie się miejsce! Wyspa Labiryntów. Na przystani stoi Operon. Wszyscy, aby wyjść z pontonu muszą przejść przez jacht Marty. Widzimy, że jest już dość poirytowana. - Strażnik powiedział, że jesteśmy niszczycielami przyrody, natury, przeciwni ekologii, ochronie środowiska i czeka na zgodę, abyśmy mogli wejść dalej na wyspę. Trzech strażników pilnuje, abyśmy nie zrobili kroku. W końcu podpływa Danił. Pokazuje specjalne zezwolenie, dzięki któremu możemy wejść na wyspę. - Nie możecie schodzić z wytyczonej trasy! Okazuje się, że na wyspie są tajemnicze kamienie sprzed ponad tysiąca lat układające się w labirynt. Kto je poukładał? Nie znaleziono mogił, ciał, śladów cywilizacji. Prawie bezludna wyspa (poza strażnikami). Super! Płyniemy dalej. Morzem Białym. Czas szykować obiad. - Wody nie trzeba solić. Ugotuj kartofle w zaburtowej wodzie. - Ja byłbym sceptyczny. Mamy dużo wody słodkiej. - Wczoraj jedliście i nic nie mówiliście. - Chcesz powiedzieć, że gotowałeś w słonej wodzie zaburtowej? - Tak. – odpowiada spokojnie Jacek. Początkowo jest wiatr SSW a my płyniemy na N. Prawie fordewind. Mimo to wolimy halsować. Na mojej wachcie zastaje jednak ustawienie „na motyla”. Strasznie upierdliwe jest takie żeglowanie. Jeszcze nigdy nie pływałem tak dłużej niż godzinę. Biję rekord, bo tym razem było to prawie dwie godziny. Co do wacht. Gosia wprowadziła wachty na zasadzie godzinę steruje osoba A z osobą E, potem osoba A przechodzi na stand-by przez godzinę a steruje osoba B itd. Kapitan była wyłączona z wacht. Paweł wprowadził zaś 3-godzinne wachty. Kapitan też był włączony do wacht. Dzięki temu po wachcie można było odpocząć/wyspać się przez 6 godzin. Ale nie, gdy ktoś ma kambuz. Nie zdążyłem zmyć naczyń po kolacji, bo zaczynałem już wachtę nawigacyjną. Kończę więc po wachcie. Jest 0315. Kończę kambuz. Jestem wykończony. 3 lipca 2013 Trzeci dzień roboczy miesiąca. Trzeba wygenerować raporty za poprzedni miesiąc. Chcę być więc w kontakcie. Wyciągam więc generator, aby mieć trochę prądu do ładowania komórki. - Kto włączył generator? – pyta kapitan. - Ja. - Po co? Czy tylko dla ładowania komórek? - Tak. Dzisiaj potrzebuję kontaktu z firmą. - Wyłącz. Posiedźmy trochę w ciszy. I zaraz dodaje: - Tu i tak nie ma zasięgu. - Źle się zaczyna dzień na tej wyspie, na której jesteśmy. – pomyślałem. Mając zaś w pamięci, że nie mamy chleba, mówię: - Zrobię rekonesans. Czy są tu sklepy itd.? - Dobrze. Wyspa jest malutka i zwiedzanie jej nie zajęło mi dużo czasu. Przy wyjściu z przystani jest informacja, że należy przestrzegać ładu i porządku i nie przeszkadzać w pracy pracowników strefy eko-technologicznej. Osoby nie przestrzegające zasad mogą być bez ostrzeżenia wyproszone z wyspy. Dalej trafiam na malutką kapliczkę – może 3x3m? Ale bardzo podoba mi się ta mini-cerkiew. Są tu księgi liturgiczne, Nowy Testament i wszystko inne potrzebne do odprawienia Mszy Św. Na ścianach mnóstwo ikon. Nie są to dzieła sztuki, raczej w stylu jarmarcznym. Ale podoba mi się. Tu jest klimat. Potem spotykam tubylca. Łamanym rosyjskim pytam Go, czy jest tu sklep, gdzie można by kupić chleb i ryby? - Sprasziwajtie Naczalnika. On jest tam. – wskazuje ręką. Potem jeszcze wchodzę na niewielką górkę, gdzie jest generator wiatrowy. Naczelnik sprzedał nam 4 chleby za 150 rubli. Kazał też przygotować dla nas saunę. Jak się potem okaże – gratis. Ok. 1400 wyjeżdżamy pontonem na zwiedzanie. Oprowadza nas osobiście Naczelnik, który przedstawia się jako właściciel wyspy. Kiedy kupował port w Białomorsku dostał „gratis” tą wyspę. Przedstawiała ona obraz nędzy i rozpaczy. Postanowił wszystko, co stworzył człowiek, zrównać z ziemią i zbudował wszystko od początku. Tak, aby było przyjemnie mieszkać dla nich samych. Zainwestował w hodowlę małż. Obecnie ma tysiąc ton i zaopatruje w nie renomowane restauracje francuskie i hotele w Moskwie i Petersburgu. Są dobre, bez mułu i cenione przez smakoszy. - Dam Wam tyle, ile zdołacie zjeść. Za darmo. Opowiedzcie znajomym, jak smaczne były i zachęćcie do pobytu na wyspie. A oni już zapłacą za Was – śmieje się. Sauna była super. 50 metrów od budynku była zatoczka (odnoga Morza Białego). Przebiegamy więc ten dystans szybko i chłodzimy się w morskiej wodzie po każdej kilkuminutowej sesji w saunie. Ponieważ nikt tu nie pomyślał o dzieleniu czasu dla Pań i Panów, to w praktyce była głównie dla Panów. Poza Niemką i Norweżką inne Panie nie odważyły się na koedukacyjne saunowanie. Barlovento jest jednym z najwolniejszych jachtów. - Odpłyńmy więc jako pierwsi. – mówi Paweł. 4 lipca 2013 Kończy się rejs. Mamy najdłuższy etap (190 Nm). Tak więc żeglujemy cały dzisiejszy dzień. Dopiero jutro mamy być w Archangielsku. 5 lipca 2013 O 0500 byliśmy w umówionym punkcie przed Archangielskiem. Dopiero o 0630 wyruszymy dalej. Krążymy więc. - Czy można rzucić kotwicę? - Tak. Ale nie jest to rekomendowane. Na dnie jest sporo nie rozbrojonych bomb. Nie decydujemy się więc na kotwiczenie. - All yachts! All yachts! O 1500 będzie konferencja prasowa. Czy będziecie tam ze mną? - Barlovento? - O.K. I w końcu jest cel podróży: Archangielsk. Będziemy filmowani. Wchodzimy więc w określonym porządku, który narzucił Danił. Zwiedzam miasto. Ale jestem nastawiony też na poznawanie ludzi. Poznaję Natalie. Tak chce, aby do Niej mówić. Ale można też Natasza, Nada. Najpierw poszliśmy do baru przy dworcu autobusowym. Jemy szaszłyki przy stoliku na zewnątrz. Z głośników leci muzyka. Częściowo rosyjska. Pytam Ją o wyjaśnienie dokładnej treści. Potem tańczymy. Kilkanaście ludzi na przystanku przygląda nam się. Pewnie zazdroszczą Nam. A potem przyjedzie autobus i odjadą. Tylko dwójka bezdomnych zostaje i dalej gapią się na nas. Zapraszam Ją na kolację. Ponieważ niezbyt płynnie mówię po rosyjsku, to Ona dzwoni i zamawia stolik dla dwóch osób. Po przyjściu na elegancki dancing okazuje się, że są tylko stoliki 4-osobowe. Nie ma znaczenia – wydawałoby się. Jak się okazało nie zupełnie. To chyba tylko w Rosji jest możliwe. Para jest na romantycznej kolacji. Kelner sadza zaś do stolika – dwie zupełnie inne osoby. Dwie Panie. Zamawiają jedzenie. - A co do picia? - Pół litra wódki. Przyznam, że byłem w szoku – pół litra na dwie osoby. W Polsce to się rzadko zdarza, aby faceci zamawiali półlitrówkę na dwóch. A co dopiero kobiety. Zbliża się czas pożegnania. Wymieniamy się adresami. Dosłownie. Czy przyszłoby Wam do głowy, aby w takim przypadku dać adres pocztowy? Tzn. nie w sensie pocztowy – np. gmail ale taki dla Poczty Rosyjskiej. To ludzie jeszcze piszą normalne listy? Wracam na jacht. Szybkie pakowanie. Dostaję Opinię z Rejsu od kapitana. 6 lipca 2013 O 0300 wyjeżdżamy na lotnisko. O 0500 odlatuje samolot do Petersburga. Ja mam jeszcze przesiadkę w Mińsku. Samolot jest opóźniony. Nie jest dobrze! Przylatuje do Mińska. Za 15 minut jest odlot do Warszawy. Pytam więc co mam robić? W tej sytuacji jest też trzech innych pasażerów. Pani z białoruskich linii wstrzymuje samolot do Warszawy. Czeka na nas. Uff! I nastał koniec! Koniec rejsu, którego nigdy nie zapomnę. 8 lipca 2013 P.S. Nie jest to zupełny koniec rejsu. Bo śledzę informacje o dalszych losach „Barlovento II” i „Lady Dana 44” - I czuję się trochę tak, jakbym tam nadal był… pzdr, Andrzej Kurowski |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group https://www.phpbb.com/ |