Pociągiem po mistrzostwo świata
No i mamy z głowy. Mistrzostwa za nami. Wielki piłkarski festyn szkoda, że z żenującym udziałem naszych piłkarskich husarzy, którym konie uciekły przed walką, zakończył się. Zawsze najgorzej na mistrzostwach wychodził naszej drużynie czwarty mecz. Tym razem Orły trenera Janasa nie dały nam tego meczu obejrzeć i już po pierwszym spotkaniu z Ekwadorem, stało się jasne, że trzeba będzie pakować manatki. Wśród licznych kibiców była też i reprezentacja kolejowa. Otóż po raz pierwszy w historii wyruszył na mistrzostwa prywatny pociąg międzynarodowy na trasie Warszawa Wschodnia – Gelsenkirchen, a w nim reprezentacja polskiego rynku kolejowego a w niej obok piszącego te słowa kilku mieszkańców podwarszawskich miast i gmin .
Już na dworcach czuło się gorączkę przedmeczową. Kibicowskie gadżety, odprowadzające rodziny i rosnący z minuty na minutę piłkarski optymizm. Trzeba przyznać, że już na Centralnym sam wjazd pociągu specjalnego robił wrażenie, liczni funkcjonariusze SOK i policji zabezpieczający skład ponad dziesięć wagonów, wywieszone w oknach narodowe flagi. W drodze, przez kilkanaście godzin dominowały tematy typowo piłkarskie i kolejowe. Stan torów i lokomotyw mieszał się z prognozami naszych szans w starciu z południowoamerykańskim rywalem. Aktualny kształt Strategii dla transportu kolejowego mieszał się z przewidywanym składem i piłkarskim totkiem. Trzeba przyznać, że niemal 99% uczestników naszej wyprawy, wbrew wynikom przedmundialowych meczy sparingowych była optymistami. Wiara i nadzieja w nas była tak mocna, że tylko jeden uczestnik naszej eskapady, żartobliwie oskarżany o zdradę narodowych ideałów, miał odwagę postawić na naszą porażkę 1:0. Reszta zakładała, że po ostrej walce to jednak nasi będą górą. Mój scenariusz na mecz zakładał ,że po nudnej i nieskutecznej pierwszej połowie zdenerwowany Janas wstawi najbardziej poniewieranego na forach internetowych i wyśmiewanego Rasiaka. Ten w całym meczu trzy razy kopnie piłkę ,raz do tyłu za co zbierze rekordową liczbę gwizdów i zdenerwowany tym dalej walił będzie już tylko
do przodu a co kop to brama dla Polski. No to teraz już wiecie kto podsunął naszym pomysł na grę do tyłu bo tam mniej rywali a nie przekonał Janasa do Rasiaka.
Wczesnym rankiem już po niemieckiej stronie porównywaliśmy widok z okien pociągu. W ostatnich latach wypiękniała nam Polska widziana od strony torów. Coraz bliżej nam, szczególnie latem, do estetycznych standardów zachodniej Europy. Tylko dworce inne, bardziej zadbane. Jakość i ilość taboru też nie ta. Wreszcie upragniony koniec podróży. Dojechaliśmy do Gelsenkirchen, trzysta tysięcznego miasta w Zagłębiu Ruhry, odpowiednika naszego Radomia czy Białegostoku. Jak musi być silna obiegowa opinia o potencjalnej agresji polskich kiboli niech świadczy fakt, że na peronie czekali liczni funkcjonariusze niemieckiej policji i miejscowych mediów. Kilka kamer, kilkanaście mikrofonów radiowych, fotoreporterzy gotowi uchwycić dramatyczne ujęcia. Już po chwili widzimy jednak w oczach gospodarzy nieskrywany zawód. Zamiast rozwydrzonych i podpitych Polaków, dobrze zorganizowana, ubrana stosownie do meczu grupa kibiców w bardzo różnym wieku. Po peronie niósł się nasz śpiew „Polska Białoczerwoni” i mocarny krzyk w odpowiedzi na pytanie „Kto wygra mecz?” – „Polska, Polska, Polska”. Zamiast przekleństw uśmiechy i wypowiedzi dla mediów w paru europejskich językach. W drodze na śniadanie w hotelu obok stadionu Schalke, widzieliśmy setki nadciągających ze śpiewem polskich kibiców, samochody przystrojone polskimi barwami i setki polskich flag, które były kapitalną oprawą mundialu. Czuliśmy, że to będzie tego wieczoru polskie miasto. Organizatorzy zafundowali nam jeszcze pare godzin uciechy w Aquaprku Logo i już wieczorem koło 19.00 zrelaksowani stawiliśmy się pod samym stadionem, pod który już od rana przyjeżdżały samochody polskich kibiców. Pojawili się też pierwsi ubrani w żółte stroje narodowe kibice Ekwadoru, ale proporcje zdecydowanie korzystne dla naszych. Żartujemy, że ich pociąg na Mundial dopiero dojechał do Buenos Aires i na rozpoczęcie meczu nie zdążą. Nasza kolejowa reprezentacja kibiców reprezentuje się wspaniale, istne biało - czerwone szaleństwo: czapeczki, koszulki, torby, szaliki. Słowem, pełny kibicowski wypasiony zestaw. Większości nawet udało się wciągnąć brzuchy. Jeszcze tylko kilka ale sympatycznych kontroli i jesteśmy u nieba bram. Ze śpiewem zmierzamy do zielonego sektora prawie na wysokości środka boiska. Miejsca mamy także znakomite bo w 12 rzędzie więc wszystko widać jak na dłoni. Ten najnowocześniejszy w Europie stadion wybudowano za 170 mln euro. Może on pomieścić 60 tys. kibiców piłkarskich lub 70 tys. uczestników koncertów muzycznych. Wrażenie imponujące i przytłaczające swoim rozmachem i architekturą. „Ech, tylko pomarzyć” - wyrywa się naszym kolegom, bo w końcu w Polsce wciąż tylko mówimy o choć jednym porównywalnym stadionie narodowym, a jak na razie mamy narodowe targowisko na Stadionie Dziesięciolecia. Stadion Schalke tego wieczoru to polski stadion, dlatego nie ma cienia przesady gdy z gardeł 40 tys. polskich kibiców wyrywa się pieśń „Polacy, gracie u siebie”. Tysiące polskich flag z nazwami znanych i nieznanych polskich miejscowości, liczne grupy polonusów z Toronto, Montrealu i Chicago. Tylko jeden sektor z wyraźną dominacją kibiców Ekwadoru, reszta TYLKO POLSKA. Tumult niesamowity choć do meczu jeszcze kilkadziesiąt minut. Dużo jeszcze w Wiśle wody upłynie zanim powtórzy się tak fantastyczny kibicowski polski spektakl. Nie sposób opisać wzruszenia kiedy trzymając w górze piłkarskie szaliki stadion śpiewał „Jeszcze Polska...”. Ryczeliśmy do utraty tchu „Polacy, my chcemy gola”, robiliśmy gigantyczną „falę”. Warto było tam jechać, choćby ze względu na to, że wspólnota wyzwala magnetyzm serc i każdy mógł poczuć wyjątkowość tych chwil. O meczu nie będziemy pisać. Dodamy tylko, że z naszych miejsc bardziej niż w telewizji widać było piłkarską niemoc reprezentacji. Bez pomysłu i na własne życzenie nasi przegrali najważniejszy tegoroczny mecz. Gwiazdy zawiodły najbardziej, a przecież wiemy że Żurawski, Krzynówek i Szymkowiak potrafią dobrze grać. Dlaczego więc kryzys osobistej formy przyszedł na Mundial, a trenerowi zabrakło odwagi dokonać zmian wcześniej? Nie traciliśmy nadziei prawie do samego końca, choć widać było już po pierwszych minutach, że po prostu będzie źle. Zasmuceni, przede wszystkim stylem z jakim oddalimy mecz bez walki, doceniliśmy w powrotnej drodze rywala. Byli lepsi po prostu. Kiedy wiec mijaliśmy kibiców rywali, gromkie „Ekwador” wyrywało nam się z gardeł. Paru naszym udało się wymienić koszulki, zrobić fotki. Smutno wraca się z przegranego meczu. Jakiś czas myśleliśmy nawet, że to zły sen i że zaraz się skończy. Powrotna droga była męką. Smutne oczy, gorycz że coś co było w zasięgu naszych możliwości i oddaliło się bezpowrotnie. Od czasu do czasu ktoś rzucił „Janas, Polska nie daruje ci tej nocy”. I śmiech. Niestety przez łzy. Na koniec naszej peregrynacji na warszawskich dworcach pokazaliśmy, że duch w narodzie nie zgaśnie. „Już za cztery lata, już za cztery lata, Polska będzie mistrzem świata”. Tym razem, jeszcze nie na boisku, ale na trybunach pokazaliśmy, że Polak potrafi. Wszystkim polskim kibicom z niemieckiego Mundialu dziękujemy. Byliście wspaniali.
Janusz Piechociński