Opowiadanie nie jest z mojej zeglarskiej podrozy... ( no mojej troche tez....)
i z zycia wziete.... i jest to opowiadanie naocznego swiadka (wstep, komentarze i zakonczenie moje, czyli widziane moimi oczami?)
Lipiec 2012.
Kiedy kupilismy z Tomkiem druga lodke ( CT 67) totalnie do remontu.... Tomek od razu pomyslal o moim ex - mezu, ktory "siedzial" w Polsce bez pracy od dluzszego czasu... i nigdy w zyciu nie zeglowal. Moj maz Tomek i moj ex - maz Piotrek byli przyjaciolmi, mieszkali na Luce razem, zanim ja jeszcze sie tam wprowadzilam....
Kupilismy wiec bilet do Panamy Piotrkowi, umowa byla ze wyremontuje wewnatrz lodke ( drewno, 2 lata) a jezeli zechce plywac, przyuczymy go i zrobimy Pierwszym. I obiecalismy Piotrkowi prace na conajmniej 2 lata, a jezeli zechce to na dlugo... dlugo....
Piotrek przylecial do Panamy w tym samym czasie kiedy my mielismy dotrzec z grupa turystow z Cartageny do Panamy....nie dotarlismy jednak, Tomek byl w szpitalu po pierwszym zawale ( o tym jeszcze nie potrafie mowic ani pisac publicznie)
Poprosilismy znajomego aby zabral Piotrka jako zaloge, z Panamy do Cartageny, bo my narazie nie mozemy plynac,,,
Znajomy zgodzil sie, ale w tym rejsie nie poplynal sam jako kapitan.... zatrudnil kapitana z ogloszenia internetowego, i zabral Piotrka i kilkunastu turystow.
Katamaran.
Ponad 50 mil od Cartageny.
Jeden z silnikow odmowil posluszenstwa.
Kapitan nie za bardzo sie przejal, byl drugi silnik...
Kiedy drugi silnik odmowil posluszenstwa, jednoczesnie przybiegli turysci mowiac ze woda w ich kabinie jest po kolana....
Kapitan sie zainteresowal....
Silnika nr 2 nie mogli uruchomic, postanowili zajrzec wiec do silnika numer 1, ale zeby to zrobic musieli spuscic na wode ponton lezacy na klapie ( wejsciowce) do silnika numer jeden.
Kapitan spuscil na wode ponton, aby zajrzec do silnika numer 1.... w tym momencie "nagle" duza fala wyrwala kapitanowi z reki line.... stracili ponton.
W tym momencie kapitan oglosil "emergency" wszyscy zakladaja kamizelki ratunkowe....
Woda wlewa sie do lodki.... coraz wiecej, ale jedyne co "kapitan" zrobil to rozkazal wlaczyc
dodatkowe pompy....
Nie szukal przecieku... kiedy wody bylo juz tyle ze jeden z kadlubow zaczal "tonac", zrzucono na wode tratwe...
Wtedy ja dostalam wiadomosc, jedna i pozniej dlugo , dlugo nic...
Zastanawialam sie czy powiedziec o tym Tomkowi, ktory lezal w szpitalu, po zawale.... w koncu powiedzialam,, Tomek namowil mnie zebym powiedziala o tym mojej ( i mojego ex meza ) corce, ze musze, ze jak On nie przezyje... jak ich nie znajda...
Wiec moja corka dostala 2 wiadomosci w ciagu jednego tygodnia, pierwsza: moj maz ma zawal i lezy w szpitalu, druga: jej ojciec byl na pokladzie tonacego katamaranu i nie wiadomo czy przezyl.... zero wiadomosci przez ponad dobe.
I nie moglam przestac plakac (i nie wstydze sie o tym pisac)
I pozalilam sie mojej przyjaciolce, Bogusi z Florydy, (ktora nawet na kotwicy ma chorobe morska) i dziekuje jej ze byla ze mna, wciaz na telefonie, na skype.
Bo sama juz nie wiedzialam co mam robic, jak sobie z tym radzic... wrocilam rano do szpitala, a Tomek znow w masce tlenowej, i zciaga ja i mowi "Beatka jezeli umre..." I ja juz mu nie pozwalam skonczyc , mowie "spierdalaj, ty nie umrzesz..." i zanosze sie placzem.... i ktos mnie wyprowadza ze szpitala bocznymi drzwiami...
Na drugi dzien jade znow do szpitala do Tomka, a w marinie ktos mnie wola "Beata..." patrze... gosciu w kamizelce ratunkowej, bez butow....
Z trudem poznalam mojego ex meza , ktorego nie widzialam ponad 4 lata...
Wszyscy z katamaranu sie uratowali.
Jedna dziewczyna odmowila zostawienia plecaka, i kiedy musiala skoczyc z tratwy na poklad tankowca, ( wyczuc ten moment, kiedy mozna skoczyc) zaczepila plecakiem, ktory ja zatrzymal, i spadla do wody.... dostala padaczki... ale uratowano ja.
Tankowiec , ktory ich podejmowal nawet na chwile nie wylaczyl silnika.... i podobno byl taki moment kiedy tratwa zblizala sie do sruby.... mysleli ze nie przezyja...
Odwiedzilismy Tomka w szpitalu tego dnia, ja i Piotrek, Tomek powiedzial do Piotrka " to co, pewnie musimy Ci kupic bilet na samolot, bo juz wiecej nie wsiadziesz na lodke?"
Piotrek powiedzial "z takim zeglarzem jak Ty wszedzie poplyne"
Na drugi dzien Tomek wyszedl ze szpitala, ruszalismy w rejs do Panamy, a Piotrek zapytal mnie tylko " w razie czego doprowadzisz lodke?"
Powiedzialam "tak"
Ale nie przypuszczalam ze zaraz po odejsciu Tomka stracimy sterowanie.
Na pokladzie bylam ja, Piotrek, kucharz z "zatonietego" katamaranu, kolumbijska wdowa ( matka piatki dzieci), ktora plynela do Panamy znalezc prace , i indianin Kuna, zabrany z wysp San Blas, zero "platnych" pasazerow....
Nie bede tez pisala o odejsciu Tomka, i o emocjach, tym strasznym bolu, i tesknocie...
W kazdym razie Piotrek - "nie zeglarz" powiedzial po tych dwoch rejsach w swoim zyciu " pierdole, nawet na kajak juz nie wsiade"
( Piotrek , walczyl o Tomka zycie ze mna i Jose - kucharzem z 'zatonietego" katamaranu, sama nie bylabym w stanie tyle godzin ....)
http://www.sailblogs.com/member/svluka/?xjMsgID=267641ps. Nie oczekuje komentarzy, wspolczucia ani zadziornej krytyki, mam tylko potrzebe sie podzielic moimi uczuciami.