Wyszliśmy z Liepai na Łotwie. Kierunek Kłajpeda.
Szliśmy na silniku, bo nic nie wiało. Mgła, jakaś burza, grzmoty po drodze.
Co jakiś czas silnik stop i trzeci rozbierał filtr paliwa by wylać z niego syf, kiłę i wodę, które to wszystko wcześniej spowodowało, że z pikającym alarmie silnika musieliśmy zboczyć do Władysławowa. Zabiegi z filtrem robiliśmy przed każdym wejściem do portu, na wszelki słuczaj.
Uruchomiliśmy sobie radar. Rozgryzaliśmy go po drodze – działał sobie sprawnie.
Niestety ploter z radarem mógł być spięty tylko w nawigacyjnej, przy sterze działał, ale bez radaru. Ale co rusz ktoś na niego zerkał, zmieniając zasięg. Włączyliśmy sobie też strefy alarmowe.
Powoli (5 ktn) zbliżaliśmy się do Kłajpedy. Plan był taki, by ściąć tor podejściowy od razu na ostatnie boje szlakowe, ale im bliżej Kłajpedy tym mgła gęstniała.
Na radarze ruch statków był znikomy – jednak zdecydowaliśmy się, że będziemy wchodzić od boi bezpiecznej wody, czyli od początku toru podejściowego.
Radar + mapa z gps-em - i tak idziemy. Mgła jak mleko się zrobiła. Słyszę jak skiper z dołu mówi, że mamy jakieś 2 kable do boi. Wpatrujemy się wszyscy na pokładzie będący i nic, boja już jeden kabel … i nic. Stoję za sterem, oczy przecieram … i nic. Skiper woła, że wg gps-u już jesteśmy na niej…. A tu nic nie widać. Nagle - jak z pod wody, tuż przed dziobem - jakieś 20 - 30 metrów – się bestia wyłoniła, była ogromna i wysoka i taka w pasy biało czerwone
, ale nie świeciła żadnym światłem. Objechaliśmy ją lewa burtą i kurs 92,5 na główki portu.
Wchodzimy chyba sami, bo na radarze żadnego echa, ale trzymamy się prawej strony toru.
Teraz mamy wypatrywać zielonej boi co to na nią idziemy. No i niet – nie ma jej, za to widzimy czerwoną po lewej. Albo ja przejechałem, albo gdzieś odpłynęła. Teraz idziemy po omacku i skrycie w główki portu, których nie widać gołym okiem. Na radio pytamy się czy można wchodzić – tak, wchodźcie jest ok.
Czas się dłuży, biało przed nami aż zadusić chce. Skiper znów woła – już je widzicie? – Powinny już być…. I nic …dalej się wpatrujemy. Aż tu nagle wyrastają, najpierw prawa za chwilkę lewa główka. Sprawiają wrażenie dużych, betonowych strażników tego portu.
Koryguje kurs, aby jakoś tam wejść. Nagle potężny buczek – gdzie tam buczek – BUCZ – aż w brzuchu zadrżało. Jakiś pewnie statek wychodzi – a radio traffic control powiedziało - wchodźcie jest ok.
Zwolniłem troszkę, odbiłem na wszelki wypadek bardzie na prawo. No i jest – wyłonił się na lewej burcie, wielki biały promowy potwór. Głowę trzeba było zadzierać by jego dziobek ujrzeć. Przeszedł koło nas majestatycznie. Niesamowite wrażenie. Uhhhhh i brrrrrr
.
Ledwie nas minął i chyba zabrał całą mgłę ze sobą. Na wysokości zbiorników po lewej stronie portu jakby ktoś tą mgłę wyłączył. Widzialność na 7, piękne słońce i widok całego kanału portowego przed nami. Ale mgła odsłoniła nasze oblicza przez Litewskimi pogranicznikami na wierzy. Pięknym głosem na radio zgłosiła się ( na pewno ) piękna Litwinka, prosząc o przejście na ch. 73, tam nas wypytała o wszystko i prosiła o odmeldowanie się jak będziemy wychodzić z Kłajpedy też na 73.
Po minięciu delfinarium, muzeum i promu, weszliśmy do basenu klubu jachtowego.
Skiper się mnie pyta: - podejdziesz czy przypierdolisz?
Co zrobiłem ? – to cenzuralne
Jedyny obciach – nie mieliśmy ze sobą banderki Litwy ( Łotwy też nie, wszak w planach była Szwecja) – a w marinie po naszym wejściu, za moment już wisiała Polska bandera na ich maszcie.
Poruszanie się we mgle daje bardzo dużo wrażeń i jerzy się dziwnie włos na głowie – bez tej całej elektroniki – trzeba by było kolebać się w morzu i czekać.