W oczekiwaniu na tegoroczne wakacje skrobnąłem wspomnienia z rejsu zeszłorocznego i pozwalam sobie umieścić je tutaj
Słowo wstępu.
"Gem" to łódka, którą zbudował mój ojciec na bazie Astra 700 (kadłub) i Maka 747 (pokład).
Podstawowe wymiary to:
Długość: 8m
Szerokość: 2,50m
Zanurzenie: 1,10m - morze; 0,50/1,50m - śródlądzie
Powierzchnia żagla: 24m2
Silnik: 7.1KM Farymann Diesel
Łódź ma olinowanie topowe, dwa miecze (dziobowy i rufowy), a na sezon 2009 dodatkowo zrobiliśmy przykręcany kil.
Jak co roku, wodujemy łódkę w połowie maja na Zalewie Zegrzyńskim. Wszystko jest w najlepszym porządku, więc szykujemy się do wyjazdu nad morze.
Opis właściwy
1 lipca wyruszamy z Jadwisina do Gdańska. Po południu już „wisimy” na dźwigu w JK Stoczni Gdańskiej w Górkach Zachodnich, przykręcamy balast i napełniamy bulb ołowiem. Cała operacja trwa nie dłużej niż godzinę. Wszystko pasuje idealnie, więc wodujemy łódkę. Taklowanie, zakupy, sztauowanie i... wodnica ginie pod powierzchnią wody
Nie ma się czemu dziwić, w końcu pod dnem pojawiło się prawie 400 kg dodatkowego balastu (falszkil – około 170 kg, bulbkil – około 210 kg). W sumie z 430 kg balastu wewnętrznego daje nam to ponad 800 kg balastu.
Spokojnie przygotowujemy się do wypłynięcia, a w tym czasie jeszcze kilka łódek przyjeżdża do Jacht Klubu Stoczni Gdańskiej na przyczepach, w tym zaprzyjaźniona żółta Giga, o imieniu „Dino”.
Gotowi jesteśmy dopiero w piątek, ale przecież w piątek się rejsu nie zaczyna. Jedziemy więc samochodem do BHMW w Gdyni po brakujące mapy, a przy okazji oglądamy żaglowce i jachty startujące w „The Tall Ship's Races 2009”.
W sobotę 4 lipca nie mamy już wymówki, więc wychodzimy z Górek. Tradycyjnie już s/y „Gem” wypływa z trzyosobową rodzinną załogą o bardzo bliskim stopniu pokrewieństwa, tzn. rodzice z synem
W planach Władysławowo, ale zbliżająca się burza zapędza nas do Helu. Trzy razy zmieniamy miejsce, aby ostatecznie stanąć między wytykami. Korzystając z okazji odwiedzamy fokarium.
Następnego dnia ruszamy do Władysławowa, gdzie stoimy dwa dni w oczekiwaniu na dobrą pogodę. Nawet sympatyczny port, pomijając Kapitana Portu, który zwraca nam uwagę, że nie zgłosiliśmy wejścia, a przecież on odpowiada za bezpieczeństwo w porcie i musi o takich rzeczach wiedzieć (!)... Niestety dyskusja jest bezowocna, bo... nie mamy wydrukowanej odpowiedniej ustawy, która zwalnia jachty z obowiązku zgłoszeń, a kłócić się z kimś, kto „wie wszystko najlepiej” nie ma sensu. W końcu jesteśmy na urlopie.
W każdym razie prognozy radiowe i SMS-owe, przesyłane z Warszawy, są korzystne, więc 7 lipca rano opuszczamy Władysławowo i obieramy kurs na Olands Sodra Grund. Początkowo wieje słaby „wmordewind”, ale po południu odkręca zgodnie z prognozą na E i tężeje do 4-5B. Jazda wspaniała, noc jakaś jaśniejsza niż w Polsce i w dodatku mija dość szybko. Do Gronhogen wchodzimy nad ranem, mijamy s/y "Lady S" i cumujemy w baseniku zachodnim. Robimy pobieżny klar, jeść i spać.
Budzimy się koło południa i niemiła niespodzianka – załoga niemieckiego jachtu informuje nas, że zbliża się sztorm SW, 17-20 m/s. Płacimy za postój i bosman potwierdza te informacje. Przestawia nas do burty remontowanego kutra i...jest to chyba najlepsze miejsce w całym porcie! Przez 3 dni gwiżdże i świszcze w olinowaniu, a my mamy jak „u Pana Boga za piecem”.
Gronhogen to: trochę domów, wiatrak, pole golfowe, port, sklep, bank, camping, knajpa, jakiś barek i to wszystko. Internetu w porcie brak, a na pytanie o WiFi Access Point, bosman zaprasza mnie do swojego kantorka i pokazuje, że...nie ma tam nawet komputera
Są za to prysznice, toalety, prąd, woda i kontenery na śmieci, a z internetu można skorzystać w sklepie.
Pogoda się poprawia, więc opuszczamy port. Ruszamy do Kalmaru. W porcie cumujemy po kilku godzinach jazdy z wiatrem. Oglądamy ładne miasto, zwiedzamy Kalmar Slott, jemy obiad na Gamla Stan, a wieczorem rozmawiamy ze skipperem s/y „Resumee” z Gdyni. Wracają z Vastervik i kierują się już do Polski.
Cumy oddajemy następnego dnia rano, pozdrawiamy załogi manewrujących na silnikach jachtów s/y „Duch Wiatru” oraz s/y „Duch Morza” i kierujemy się do Borgholmu. Przepływamy pod sześciokilometrowym mostem łączącym Smalandię z Olandią i przy słabiutkim wietrze dopływamy do portu.
Cumujemy, płacimy za postój i idziemy zwiedzać miasteczko. Niby nic wielkiego, ale, o dziwo, turystów tłumy (jak na warunki szwedzkie). A w nocy w pobliskim hotelu koncert jakiejś lokalnej gwiazdy...
Rano ruszamy do Morbylangi, z przerwą w Kalmarze na tankowanie paliwa. Do portu wchodzimy w tężejącym przeciwnym wietrze i cumujemy po bałtycku - dziobem do nabrzeża.
Oglądamy z grubsza to senne miasteczko, jemy obiad w jednej z przyportowych knajpek i następnego dnia rano ruszamy do Bergkvary. Podchodzimy na silniku podejściem północnym, między skałkami, wysepkami, kamieniami. Widoki piękne!
W Bergvarze spędzamy kilka dni. Kładziemy maszt w celu wymiany baterii w wiatromierzu, czym wzbudzamy szczery entuzjazm wśród obecnych na łódkach szwedzkich żeglarzy
Jeden z nich z bliska zachwyca się naszym „genialnym rozwiązaniem”
Wydaje się mocno zdziwiony, kiedy dowiaduje się, że większość polskich łódek do 9-10 metrów długości, zwłaszcza tych żeglujących po jeziorach, ma takie „patenty”.
Spacerujemy, robimy zakupy, eksplorujemy pontonem okoliczne wysepki i rozlewiska, przyglądamy się przygotowaniom do „Water Festival” i robimy autobusową wycieczkę do Karlskrony, gdzie 1/3 naszej załogi zasila całkiem pokaźną grupę pasażerów promu relacji Karlskrona – Gdynia
W okrojonym składzie ruszamy następnego dnia rano do Kristianopel, skąd mamy nadzieję wyruszyć w niedalekiej przyszłości w drogę powrotną do Polski. W porcie bez zmian w stosunku do opisów z żółto-niebieskich locyjek Don Jorge'a. Bosman ten sam, pies ze zdjęcia z „Portów południowej Szwecji” też. Port dalej malutki, dalej sympatyczny i dalej zapchany wieczorami do granic możliwości.
Wykupujemy kod do WiFi i śledzimy prognozy pogody na kilku serwisach jednocześnie, dodatkowo ściągając codziennie nowe GRIB-y. Niestety prognozy nas nie rozpieszczają.
Po dwóch dniach czekania postanawiamy płynąć, co prawda prognozy zapowiadają 5-6B S-SE, wzrastający okresowo do 7B i skręcający na NE, nie mamy jednak wyjścia, urlopy szybko topnieją.
Szczęśliwie prognozowana siła wiatru się nie sprawdza, wieje do 5B, ale nie więcej, a nad ranem zdycha całkowicie i na silniku wchodzimy do Władysławowa po 30 godzinach podróży. Cumujemy i od razu niespodzianka: spotykamy jacht s/y „Andrzejowa” - Morsa stacjonującego na Zalewie Zegrzyńskim. Chwilę rozmawiamy, ale sąsiedzi ruszają do Helu. W końcu jest 0900 rano...
Następnego dnia ruszamy bezpośrednio do Górek. Wzdłuż mierzei baksztag, a na Zatoce połówka i piękna jazda 6-7 knotów.
Do Jacht Klubu Stoczni Gdańskiej wchodzimy po południu, kładziemy maszt i następnego dnia rano wyciągamy łódkę, odkręcamy balast i ustawiamy jacht na przyczepie. Tego samego dnia wodujemy się w Jadwisinie na Zalewie Zegrzyńskim i przepływamy na stałe miejsce przed- i posezonowego postoju, czyli do Nieporętu.
Zdjęcia:
http://picasaweb.google.pl/VoytasL/2009BaTyk#Zdjęcia ze wszystkich rejsów s/y "Gem":
http://picasaweb.google.pl/VoytasLPozdrawiam, WojtekM