Dołączył(a): 7 paź 2010, o 14:59 Posty: 5501 Lokalizacja: Kraków Podziękował : 3071 Otrzymał podziękowań: 2942
Uprawnienia żeglarskie: ciut ciut
|
Dominik Szczepański na fb napisał ciekawy tekst o kulisach wyprawy Jeszcze dwa lata temu nikt nie słyszał o Nirmalu "Nimsie" Purji. Dziś jest człowiekiem, który zdobył wszystkie ośmiotysięczniki w rekordowym czasie i wszedł na K2 bez użycia dodatkowego tlenu.
Urodził się w Myagdi, dorastał w Chitwanie, blisko granicy z Indiami. Rodzice byli biedni, dom skromny, za ścianą kurnik. Pierwsze klapki dostał, kiedy dwaj bracia trafili do jednostki Gurków, elitarnych najemników brytyjskiej armii.
Wychowywał się z dala od wysokich gór - Chitwan to jedno z najbardziej płaskich miejsc w Nepalu, leży 400 metrów nad poziomem morza.
Dzięki braciom poszedł do szkoły z internatem. Był zdolny, ale nie najlepszy w klasie, bo z egzaminów wychodził tak szybko, jak tylko mógł.
– Nie chciałem zostać ani doktorem, ani inżynierem – opowiadał. – Miałem, w zasadzie, dwa wyjścia. Mogłem być Robin Hoodem, kimś, kto ścigałby bogatych Nepalczyków za przestępstwa podatkowe. Albo Gurką.
Miał 15, gdy zaczął trenować. Wstawał o trzeciej w nocy, przywiązywał do nóg coś ciężkiego, biegał do piątej i wracał do łóżka zanim ktokolwiek zorientował się, że go nie ma.
Selekcja była ostra, do jednostki Gurków trafiało co roku tylko 200 z 32 tys. kandydatów. Nirmalowi udało się za drugim razem. Miał 18 lat. Sześć lat później trafił do Special Boat Service, elitarnej jednostki brytyjskiej Royal Navy, o prestiżu porównywalnym z SAS. Nigdy wcześniej nie udało się to żadnemu Nepalczykowi.
- Mogę powiedzieć tylko tyle: zostałem postrzelony i brałem udział w najbardziej delikatnych operacjach wojskowych na całym świecie – opowiadał Nirmal.
W wysokie góry pojechał w 2012 r. Miał 29 lat, wybrał się na trekking pod Mount Everest, tak mu się spodobało, że poprosił swojego przewodnika o szybką naukę chodzenia w rakach i razem zdobyli sześciotysięcznik Lobuche.
Dwa lata później był już pod Dhaulagiri. Zdobył szczyt w 14 dni, bez wcześniejszej aklimatyzacji. Minęły dwa lata, wrócił z misji w Afganistanie i podczas urlopu próbował wejść na Mount Everest. Choć zdobył szczyt, prawie przypłacił życiem igranie z brakiem porządnej aklimatyzacji. Podczas wspinaczki w płucach zaczął zbierać mu się płyn. - Czułem, że tonę. Bardzo się wstydziłem. Przecież wiedziałem, że tak się może stać, wiedziałem, jak tego uniknąć, ale chciałem sprawdzić, gdzie są moje granice – wspominał.
Coś podobnego przeżył jako trzynastolatek, kiedy postanowił przepłynąć na drugi brzeg jednej z największych rzek w Nepalu. Pływał słabo, ale jakoś mu się udało. Gorzej, że musiał wrócić. – Opadłem z sił, zacząłem przypominać sobie opowieści o atakach krokodyli, w końcu się poddałem. Dzięki Bogu, woda była po kolana.
W 2017 r. wprowadził ekspedycję Gurków na Everest – w ten sposób uczcili 200. rocznicę służby dla brytyjskiej armii. Tamto wejście było ważne też z innego powodu - choć Gurkowie pomagali wyprawom w najwyższe góry świata jeszcze przed Szerpami, żaden z nich nie zdobył Everestu.
Przynajmniej tak sądzono. Nirmal nikomu nie powiedział, że wszedł na najwyższy szczyt Ziemi rok wcześniej. – Chciałem, żeby łączyła nas wspólna sprawa – skwitował.
Odpoczął parę dni, zdobył Everest po raz kolejny, wszedł jeszcze na Lhotse i Makalu. Trzy ośmiotysięczniki w pięć dni. – Dałbym radę w trzy, ale w międzyczasie świętowałem – opowiadał brytyjskim mediom.
Spod Makalu miał zabrać go helikopter – prosto na tajną misję - ale pogoda była kiepska i śmigłowiec nie przyleciał. Nims więc pobiegł – w 18 godzin pokonał trasę trekkingu, który normalnie zajmuje sześć dni. Wtedy pomyślał, że jego ciało jest stworzone do wysiłku, który innym wydaje się nieludzki. Dlaczego inni muszą po zdobyciu ośmiotysięcznika odpoczywać tygodniami, a on już następnego dnia czuje się dobrze?
Skąd czerpie energię? Mówi, że w górach je normalne rzeczy – żadne tam batony energetyczne czy wysokoproteinowe mieszanki. – Jem to, co mogę znaleźć w kuchni.
Swoją filozofię wykłada prosto: szuka pozytywów tam, gdzie trudno je znaleźć. Jak podczas ataku szczytowego na Lhotse. Wiało 95 km/godz., widoczność spadła do 15 metrów, gdy dotarli do obozu IV. Tam okazało się, że ktoś zabrał ich butle z tlenem. – Zamiast zadręczać się, że ktoś nam je ukradł, zmusiłem się do myślenia, że użyto ich w celu ratowania czyjegoś życia. Dzięki temu nie byłem wściekły i rozczarowany.
Rok później został szefem specjalnej jednostki żołnierzy przeznaczonej do prowadzenia operacji w trudnych warunkach – przede wszystkich w niskich temperaturach. Zaczął szkolić kolegów we wspinaczce.
W końcu poprosił o 80-dniowy urlop. Chciał zdobyć pięć ośmiotysięczników, przekonywał, że skoro ma uczyć żołnierzy, jak przeżyć w górach, to przyda mu się takie doświadczenie.
– To dobre dla jednostki – tłumaczył. - Nie możesz tak ryzykować – usłyszał. - W porządku – odpowiedział i podjął decyzję, że odchodzi.
Za sześć lat zapewniłby sobie emeryturę, za dziesięć - byłby wolnym człowiekiem. Dzięki wysokiej pensji – zarabiał podobno pół milion funtów rocznie - utrzymywał rodzinę w Anglii i Nepalu. Jego ojciec był częściowo sparaliżowany, matka wynajmowała pokój w Katmandu, żeby być blisko lekarza. Kiedy przekazał swoją decyzję, zadzwonił do niego brat, ale Nirmal się nie ugiął. Brat wściekł się tak, że nie rozmawiali ze sobą przez dwa miesiące.
Nims rzucił pracę i ogłosił, że w rekordowym czasie zdobędzie wszystkie ośmiotysięczniki. Niby nic takiego przy obecnych możliwościach, do pobicia miał rekord Koreańczyka Chonga-Ho Kima, który czternaście najwyższych gór świata zdobył w siedem lat, 10 miesięcy i sześć dni – ciut szybciej niż Jerzy Kukuczka, ale 25 lat po Polaku, więc w innej rzeczywistości.
Nirmal licytował wysoko – powiedział, że zrobi to w siedem miesięcy. Żeby mieć cień szansy, potrzebował miliona funtów. Oszczędności, jak twierdzi, nie posiadał, bo wszystko wydawał na rodzinę i kolejne wyprawy. W namawianiu sponsorów pomagał mu znający się na tym fachu kolega. Po siedmiu miesiącach przekazał Nirmalowi, że to niemożliwe. Do początku projektu zostały dwa miesiące. Nirmal nie miał nawet 10 proc. całej sumy. Potrzebował jeszcze 750 tys. funtów.
- Skoro jesteś takim kozakiem, dlaczego o tobie nie słyszeliśmy? – pytali go często sponsorzy. - Bo służyłem w siłach specjalnych – odpowiadał.
Miał też usłyszeć, że sponsorów nie interesuje wspieranie kogoś, kto nie jest biały.
Wziął kredyt hipoteczny, dostał 60 tys. funtów. Żył w takim stresie, że któregoś razu jadąc samochodem, nie mógł przestać płakać. – Ten projekt nie był tylko dla mnie. Robiłem to dla wszystkich nepalskich wspinaczy. Przez 100 lat byliśmy w cieniu, ale 8000 metrów to nasz żywioł. Ta myśl dodawała mi sił.
Wstawał o 4, planował posty na Instagramie, o 7 wsiadał do pociągu do Londynu, miał 3-4 spotkania, wracał o 19, wysyłał maile, kładł się po północy. I tak przez kilka miesięcy.
Swoją prawą ręką uczynił Mingmę Davida, Szerpę ledwie po trzydziestce, najmłodszego zdobywcę wszystkich ośmiotysięczników. Siebie nazwał „Nimsdai”, starszym bratem.
Zaczęli pod koniec kwietnia 2019 r. od Annapurny. Poszło sprawnie. Podczas zejścia dowiedzieli się, że gdzieś w pobliżu zaginął malezyjski wspinacz. Zgodzili się pomóc w poszukiwaniach. Helikopter miał zrzucić kilka potrzebnych do poszukiwań butli z tlenem, ale nie pojawił się. Zeszli do bazy. Świętowali sukces, spać położyli się grubo po północy. O 6 przyleciał śmigłowiec – żona Malezyjczyka zapłaciła za akcję ratunkową, a piloci wypatrzyli jej męża. Żył. Ekipa Nirmala znów zgodziła się pomóc. Helikopterem dostali się w pobliże obozu III, stamtąd w ciągu czterech godzin wspięli się do Malezyjczyka. – Gnaliśmy jak Usain Bolt – mówił później.
Malezyjczyk od 40 godzin nie pił, nie jadł, dawno skończył mu się tlen w butli. Ściągnęli go do niższego obozu, skąd do Katmandu zabrał go helikopter. Zmarł w szpitalu.
Dla Nimsa udział w tej akcji ratunkowej oznaczał, że nie zdąży na czas pod Dhaulagiri. Gdy dotarli pod górę, pogoda już się zepsuła, ale mimo tego zaatakowali i zdobyli szczyt. Wiało 60-70 km godz.
Do bazy wrócili o 8 rano, o 15 wsiedli do helikoptera. Następnego dnia tuż przed południem byli już pod Kanczendzongą. Tym razem nawet Nirmal był wykończony. Wszyscy marzyli tylko o długim śnie. Zamiast tego ruszyli w górę. – Szliśmy po prostu tak szybko, żeby nie było chwili, w której ktoś mógłby zasnąć – opowiadał.
Szczyt zdobyli w 22 i pół godziny. W trakcie zejścia, na wysokości 8450 m, trafili na trójkę wspinaczy potrzebujących pomocy – dwóch Hindusów i Szerpę – którym skończył się tlen. – Umierali. W obozie IV było 40 wspinaczy, ale nikt nie chciał pomóc. Co 15 minut wywoływałem ich przez radio, prosząc, żeby przynieśli nam dodatkowy tlen. Mówili, że już idą. Nie przyszli. Oddaliśmy umierającym nasz własny tlen. Sami zaczęliśmy mieć objawy choroby wysokogórskiej.
Nie udało się. Jeden z Hindusów umarł im na rękach, pół godziny przed obozem czwartym. Drugi zmarł później.
– Brzydziłem się wspinaczami, którzy nie wyszli nam pomóc. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Chciałem tylko zejść do bazy i odlecieć. Być samemu – powiedział. – Mam dość pytań, dlaczego wspinam się z tlenem. Właśnie dlatego. Właśnie dlatego to dla mnie ważne.
Mówi, że podczas realizacji tamtego projektu korzystał z tlenu głównie powyżej 7500 m.
Po Kanczendzondze Nims zdobył Everest, Lhotse i Makalu w 48 godzin, choć na Evereście 7,5 godziny spędził w korku pod szczytem. Zrobił słynne zdjęcie kolejki wspinaczy, które później stało się viralem.
Pierwszy etap projektu zakończył się sukcesem - w miesiąc zdobył sześć ośmiotysięczników. Przy okazji dużo pisał w social mediach, ale nie tylko o wyprawach – oprócz zwrócenia uwagi na los nepalskich wspinaczy, na biedę jego kraju, pisał też o globalnym ociepleniu i depresji.
Żeby sfinansować dalsze wspinaczki założył zbiórkę w Internecie. W końcu znalazł też porządnych sponsorów – pieniądze dali mu Bremont, producent luksusowych zegarków i Osprey Europe, producent sprzętu outdoorowego.
Po 40 dniach przerwy, w trakcie których załatwiał kasę, ruszył do Pakistanu. Pierwsza była Nanga Parbat, potem w ciągu trzech dni – dwa razy szybciej niż podczas normalnego trekkingu – przeszedł z partnerami lodowiec Baltoro i stanął u stóp Gaszerbrumów. Zdobył oba, potem sąsiednie K2 – w warunkach tak koszmarnych, że nikt inny nie chciał iść w górę, podobno w Bottlenecku zalegało nawet do dwóch metrów śniegu.
- Sekret tkwi w nastawieniu. Wspinałem się w warunkach tak podłych, że inni nawet nie wychodzili z namiotu. Wszystko zależy od nastawienia i podejmowania dobrych decyzji.
Dwa dni później Nims zdobył Broad Peaku. Pięć pakistańskich ośmiotysięczników pękło w 23 dni.
Potem znów zrobił sobie przerwę i zapowiedział, że wejdzie w zimie na K2. Bez butli z tlenem.
Potrzebował uwagi, żeby zdobyć pieniądze na ostatni etap projektu? Możliwe; pewnie tak.
– Korzystam z tlenu z powodu skali tego, co robię. Inaczej nie mógłbym planować zdobywania kilku szczytów po sobie. Muszę wrócić do domu. A na szczyt zawsze można wejść bez tlenu, jeśli dla kogoś jest to ważne. Ale nie zrobię tego, jeśli będę martwy – mówił.
W góry wrócił we wrześniu. Zdobył Czo Oju i Manaslu. Została tylko Sziszapangma.
Dostawał dużo wiadomości: od Gurków, młodych oficerów, żołnierzy brytyjskiej marynarki. Pisali, że robi niesamowite rzeczy. – Ale ja chciałem, żeby dowiedziały się o mnie dzieci z małych wsi. Gdyby przyjrzeć się mojej historii, jakie miałem szanse na dostanie się do sił specjalnych?
Mimo że został mu już tylko jeden szczyt, długo wydawało się, że nic z tego nie będzie. Chińczycy nie chcieli nikogo wpuścić na Sziszapangmę, bo 1 października 2019 r. wypadała 70. rocznica proklamacji Republiki Ludowej. Woleli, żeby nikt nie patrzył, gdyby w okupowanym przez nich Tybecie doszło do zamieszek.
Pomógł rząd Nepalu, pomogli zagraniczni wspinacze, jakimś cudem dostał to pozwolenie. Pod Sziszapangmą pojawił się pod koniec października 2019 r. i mimo trudnych warunków wszedł na szczyt.
- W siłach specjalnych nauczyłem się, żeby szukać rozwiązań a nie wymówek – skwitował.
Zdobycie wszystkich czternastu ośmiotysięczników zajęło mu 189 dni.
– Do szpiku kości kocham to co robię – mówi Nims.
Przyznawał, że wiele razy czuł się jak Eliud Kipchoge, Kenijczyk, próbujący przekonać wszystkich, że jest w stanie przebiec maraton poniżej dwóch godzin.
Obu się udało.
- To dopiero początek – zapowiedział po Sziszapangmie.
Niecałe 15 miesięcy później zdobył K2 bez dodatkowego tlenu.
Towarzyszyło mu dziewięciu Szerpów. Wszyscy zatrzymali się przed szczytem, poczekali na siebie i weszli na wierzchołek, nucąc hymn Nepalu.
Zdjęcie: Nirmal Purja Źródła: explorersweb, rebull.com, dreamwanderlust.com, gurkhabde.com, sportstar.thehindu.com, manojbohara.com, bbc.co.uk
*** Jeśli podoba ci się ten tekst, możesz pomóc mi wydać książkę o niezwykłej przygodzie, która wydarzyła się o wiele bliżej niż Himalaje czy Karakorum. Można ją zamówić tutaj: https://neverendingstories.store/
_________________ Pozdrawiam, Smoczyca
|
|