Jestem ze 100 mil na zachod od Clearwater Fl. Podawali w radiu, ze nadchodzi silny sztorm, ze bedzie wialo z 40 kn. Wiatr sie wzmaga. Jade na jednym refie. Zastanawiam sie, czy zalozyc 2 ref na grocie, ale jest sillny wiatr nie dam rady zarefowac sie. Wlaze do srodka i tak jade. Jacht dobrze sie sprawuje. Siedze w kabinie. Na przodzie mam potargany sztormowy fok i grot na 1 refie. Sztorm nadchodzi, fala sie wzmaga coraz wieksza. Ma byc ponad 14 ft. do 18. to jest 7. Jacht mocno wali o fale, ale sie trzyma. Nie moge spac na koi, bo mnie zrzuca. Klade sie na podlodze. Slychac mocne lopotanie zagla. Cos sie stalo. Nagle ucichlo. Jest widno. Pomyslalem ze wiatr ustal. Wychylam glowe ze zejsciowki. Grot caly w wodzie zostal, tylko kilkoma raksami na maszcie. Hamuje. Porwalo mi grota. Jestem bez sillnika i bez grota, bez napedu. Zagiel kompletnie w wodzie i hamuje przytrzymywany przez fal. Jest za duza fala zeby wyjsc na poklad. Zbyt niebezpiecznie. Siedzac w kokpicie pod dogerem wyciagam powoli grota z wody i wciagam go do kokpitu. Udalo sie. Widze, ze wszyskie raksy puscily. Zostaly tylko dwie na dole. Musze cos wymyslic. Sztorm trwa jeszcze 2 dni. Gdy wiatr ustaje, naprawiam raksy, przywiazuje je sznurkami. Udaje sie postawic poszarpanego grota. U gory kompletnie zniszczony. Odciagami napinam zagiel do bezana, zeby jeszcze troche pracowal. Daje sie plynac na tak uszkodzonym grocie i resztkach potarganego foka sztormowego. Musze jakos doplynac do brzegu, bo jedzenie sie konczy.
Jest wieczor ok 10. Jestem w odleglosci 5 mil od Clearwater. Ale nie da sie dojsc bo nie mam silnika i nie ma tam miejsca do kotwicowania. Halsuje do i od brzegu. Wydaje sie ze nikogo tu nie ma, wiec wchodze pod poklad do kabiny i probuje sie zdrzemnac. Wychodze i nagle widze swiatla i dziob rozpedzonego jachtu, ktory wali prsto na mnie. Za 2 sekundy we mnie wladuje dziobem z bukszprytem rozwali mi burte. Krzycze do niego. Nie mam wlaczonych swiatel, bo oszczedzam na pradzie. Trzask . Wladowal sie swoim bukszprytem w moj bukszpryt. Jachty sie zwarly ze soba. Szedl na silniku z 20 kn. a ja pod zaglami. Krzycze do niego co robisz, nie widzisz mmnie? Ide na dziob i rozplatuje jachty. Udalo sie. Nic sie wielkiego nie stalo. On sie kreci wokol mnie i robi zdjecia w nocy. Pyta czy mi sie nic nie stalo. Mowie ze nic. Odplywa. Na drugi dzien rano znajduje, ze urwana jest lina, ktora obciaga bukszpryt do dolu. Czyli grot jest oslabiony, bo sztag nie jest naciagiety. Bukszpryt sie wygina do gory pod napieciem sztagu. Jest jeszcze drugi sztag, ktory trzyma maszt. czy wytrzyma? Musze uwazac i nie obciazac grota za bardzo. Plywac sie da.
Udalo sie wplynac na Tampa Bay z otwartego morza. Fala mniejsza, mniejszy rozkolys. Nie mam co jesc. Musze za wszelka cene dostac sie na brzeg i zrobic zakupy. Stoje na kotwicy za wyspa i zastanawiam sie, gdzie by tu dojsc do brzegu. Jest polwysep w kierunku na St Petersburg i plaza i tam jest zaznaczone kotwicowisko i podaja, ze ludzie wyprowadzaja tam psy na spacer z jachtu. Bede probowal tam doplynac i postawic na kotwicy, ale tam jest tor wodny dla duzych statkow oceanicznych i pilot, jest pomost przy ktorym on cumuje. Wiatr jest korzystny. Doplywam tam, ale prad mnie znosi dziwnie i nie moge zlapac kotwicy. W koncu zlapala, ale jestem blisko tego pomostu. Nic nie moge poradzic. Jest wieczor. Tak zostaje do rana na kotwicy. Rano skoro swit pompuje ponton, wkladam do niego rower i plyne na brzeg. To jest moja pierwsza wyprawa na brzeg, odkad opuscilem Ingram Bayou w AL 500 mil stad. Uplynal miesiac. Od wtedy nie bylem na ladzie. Za wszelka cene musze zrobic zakupy. Wiem, ze to jest ryzyko, bo kotwica nie sprawdzona i czy bedzie trzymala i jest zmienny prad, przyplyw i odplyw. Ale ryzykuje. Ponton chowam pod krzakiem. Jade rowerem 20 mil do najblizszego Walmart po jedzenie. Udalo wie zrobic zakupy i najesc sie. Wracam. Jest juz wieczor . Nie chca mmie wpuscic, bo park zamykaja. Mowie im, ze mam jacht na kotwicy i machaja reka. Przyjezdzam, gdzie zostawilem ponton. Nadchodzi burza. Jest ok. 10 wieczor. Leje. Wiatr sie wzmaga. Gdy przyjechalem, widzialem jacht. Albo mi sie wydawalo. Teraz po burzy jest tak ciemno, ze nie moge go zobaczyc. Albo jest za ciemno, albo jacht zniknal. Kurde, zostalem na brzegu bez jachtu. kKade sie spac pod krzakiem, przykrywam sie czym moge i trzese z zimna. Przeczekam do rana, bo w tej ciemnosci nic nie wypatrze. Gdy sie rozjasnia, nie widze jachtu. Nie ma go. Ide plaza w kierunku zatoki, bedzie z 2 km. Dostrzegam jakis jacht z dwoma masztami. To moj. Burza i prad porwaly go na zatoke, ale ugrzazl w okolicy drugiego mola, gdzie jest plycej i prad mniejszy. Moje szczescie, ze go nie wyrzucilo na zatoke. Juz bym nie mial domu. Przewoze ponton rowerem blizej jachu. Pompuje go. Dostaje sie na jacht. Jestem szczesliwy. Mam jedzenie i jacht. Jestem w domu.
Silny prad odpywowy kolo Egkey, gdzie jest wasko i tor wodny dla statkow, wynosi mnie na zatoke, mimo ze probowalem zostac w Tampa Bay. Ale nie dalo sie. Bede probowal oplynac Egkey od strony zatoki i wejsc z powrotem. Ale od tej strony Egkey jest bardzo plytko i latwo sie wladowac w jakas mielizne. Manewruje ta, zeby sie gdzies nie wladowac. Wiatr mnie wynosi dalej na zatoke. Oddalam sie od brzegu. Znow jestem na otwartym morzu i musze walczyc, zeby wrocic na Tampa Bay. Jestem coraz dalej od brzegu. Chyba ze 30 mil. Halsuje. Jestem zmeczony. Zblizam sie do wejscia miedzy Egkey i polwyspem, tam gdzie jest szerzej. Ale zapada zmrok i robi sie noc. Nie uda sie wejsc i chyba jest prad odplywowy. Nie biore tego pod uwage. Bede probowal wejsc w nocy. Poprzednio wchodzilem w dzien i udalo sie bez problemow. Robie halsy i nastawiam sobie budzik co 15 min. Jest silny wiatr ze wschodu. Jacht bardzo slabo idzie pod wiatr bo ma uszkodzone zagle. Gdy zblizam sie do brzegu, robie zwrot przez rufe i zawracam. Zwrotu przez sztag nie da sie zrobic. Tak kilka halsow. Zblizam sie coraz blizej do waskiego miejsca, coraz blizej do wyspy. Jest 4 nad ranem. Jestem wycienczony. Nagle poczulem ze jacht zahaczyl o dno. I znow. Wychodze na poklad i jestem przerazony. Widze przed soba wyspe. Jakim cudem bardzo szybko znalazlem sie tu, gdzie nie powinienem byc. Po zaledwie 15 minutach. Pozniej zdalem sobie sprawe, ze musial byc silny prad i mnie bardzo szybko znosil na wyspe, czego nie bralem pod uwage. Wkolo pelno wielkich grzywaczy. Fale sie zalamuja. Bedzie z kilometr do plazy. Widac w nocy cien brzegu. Jacht wchodzi coraz glebiej i glebiej, nie da sie nic zrobic. Przechyla sie na bok, do 40 stopni. Szamoce sie i uderza kilem o dno. Zrzucam zagle. Nic nie moge zrobic. Siedze na mielizne. Fala podnosi jacht do gory, gdy opada, uderza jachtem o dno z calej sily. Wszystko sie trzesie, jakby sie mialo rozleciec za chwile. Jest silny przechyl. Tak doczekuje do rana. Na drugi dzien probuje wezwac pomoc przez tel., zeby mnie sciagneli, bo nic nie moge zrobic. Przyplywa gosc, ale chce duzo pieniedzy. Nie moze do mnie dopynac, bo sa silne fale. Krazy w kolo. Nie mozemy sie zrozumiec w tym huku. W koncu nawiazujemy rozmowe przez tel. Chodzi o przelanie pieniedzy. Gdy dostaje pieniadze, rzuca mi line, probuje ciagnac, ale sie mu nie udaje. Mowi, ze nic nie moze zrobic, ze za mocno siedze na mieliznie. Wzial pieniadze i nic nie zrobil. Odplywa. Licze, ze moze przyjdzie mocniejszy wiatr z dobrego kierunku i jacht sie uwolni. Tak stoje tam w przechyle przez 3 dni szamotany przez te fale. Trzeciego dnia jakby cos ruszylo, jabym sie odalil na glebsza wode. Postawilem zagle, zeby jacht sie przechylil, zeby go wypchnelo. Widze, ze udaje sie, ze schodze z miela powoli i ze w koncu jacht sie uwolnil. Ale musze ominac cypel wyspy. A tam jest tez plytko. I znow jacht wchodzi lagodnie na mielizne, ale juz nie ma tak duzych fal, bo to jest na wylocie. Jacht sie troche przechyla, ale znow nic nie moge zrobic. Widze ze rybacy lowia ryby. Zagadalem do nich. Podaja mi tel do Eckerd Collage, ze ci za darmo sciagaja. Zadzwonilem. Zadawali duzo pytan. Mowia, ze przyplyna. Wychodze na brzeg. Robie zdjecia jachtu. Bezludna wyspa, nic tu nie da sie zalatwic. Przyjezdzaja atv indianie, ktorzy pilnuja tej wyspy. Robia mi zdjecia. Pytaja czy ok., nic sie nie stalo. Na drugi dzien rano przyjezdaja motorowka z Towing od Eckerd Collage. Mlode dziewczyny, wymalowane paznokcie i maja instruktora. Ciagna mnie na wode. Udaje sie sciagnac. Pytaja, gdzie jest moj marina, gdzie plyne. Mowie, zeby mnie zostawili na wodzie. I tak mnie zostawiaja.
Halsuje po Tampa Bay. Kotwica CQR 70 funtow dynda mi z bukszprytu, bo mam problem ja wciagnac na poklad. Moze to moj blad. Powinenem ja wyciagnac na poklad. Znow rzucam kotiwce w roznych miejscach na zatoce, gdzie plycej zeby przenocowac. Gdy wyciagam kotwice, nagle zauwazylem, ze jest jakas lekka. Zostal tylko sam drag, a pluga nie ma. Musze cos wykombinaowac, bo nie bede mogl stanac na kotwicy. Nie mozna ciagle plywac, bo sie wykoncze. Mam drugi rower. Uzyje rame od tego roweru jako kotwicy. Tak zrobilem, ale ta kotiwca nie trzyma jak poprzednia.
cdn
|